Dlaczego nie wolno ufać forom dyskusyjnym

Niedawno na moim forum pojawił się taki wpis:

U mnie wszystko w porządku. Po nerwicy nie ma śladu od bardzo dawna. Najbardziej pomogła aktywność fizyczna plus jacobson. Trwało to trochę dłużej, niż miesiąc, ale udało się.

Jeśli prowadzisz jakąś statystykę- możesz mnie dopisać do wyleczonych 🙂

Nie odwiedzałem forum, bo po prostu nie chciałem pamiętać o tej przykrej dolegliwości.

I zaraz pod nim

No właśnie Tomakin! To jest genialny pomysł!

Uważam, że powinieneś zrobić na forum dział, w którym zbierzesz posty wszystkich wyleczonych. Coś w stylu „Wyleczeni” itp.

Jako że jest to już któraś z kolei tego typu prośba, chyba warto napisać, czemu jestem przeciwny tego typu praktykom, a także dlaczego do wszelkich opisów „cudownego uzdrowienia” z for dyskusyjnych podchodzę jak do jeża.

Internetowe zbiorowiska chorych, typu fora internetowe czy grupy facebookowe są wylęgarnią najbardziej wyuzdanych koncepcji medycznych. Odpowiednio długo szukając, można znaleźć wszystko – dowody na cudowną moc leczniczą czarów, bioenergoterapii, homeopatii, przykładania rąk, a także w drugą stronę – na szkodliwość chemtrails czy szczepionek.

Swego czasu youtube przeżywało oblężenie pewnego specyficznego typu filmów – ludzie wyrzucali trzy szóstki na kostkach kilka tysięcy razy pod rząd, albo 10 razy pod rząd rzucali monetą, za każdym razem uzyskując orła. Wszystko otoczone nimbem tajemniczości, ma się rozumieć. Niektórzy uwierzyli, ci inteligentni od razu załapali o co chodzi – wystarczy po prostu nagrywać filmy kilkaset, albo nawet kilka tysięcy razy pod rząd, rachunek prawdopodobieństwa mówi, że za którymś razem uzyskamy ten upragniony „cudowny” wynik.

I to jest problem z grupami internetowymi. Są one bardzo często odpowiednikiem zbiorowości ludzi, którzy właśnie wyrzucili szóstkę na kostce trzy razy pod rząd. Niby nic niezwykłego, każdemu kto grał w kości się to przydarzyło, w końcu prawdopodobieństwo jest wysokie, coś około 1 do 200. Jeśli jednak zbierze się takie osoby w jednym miejscu, widzą one, że coś jest nie tak – oni WSZYSCY wyrzucili te trzy szóstki! Jako że ich grupa skupia wyłącznie ludzi, którzy właśnie mieli szczęście w rzutach, nie widzą tych dziesiątek tysięcy osób, które miały inny wynik.

Przyjrzyjmy się szczepionkom. Pomiędzy 12 a 18 miesiącem życia dzieciak otrzymuje 9 szczepień. Załóżmy, dla uproszczenia, że dostaje je w 3 falach. Daje to 3  fale w ciągu 213 dni, powiedzmy – jedno szczepienie co 70 dni.

Co nam mówi matematyka? Że co siedemdziesiąte dziecko, które pomiędzy 12 a 18 miesiącem życia zacznie dawać objawy autyzmu (wybrałem ten okres, gdyż wtedy właśnie bardzo często choroba się ujawnia), będzie te objawy mieć w ciągu 24 godzin od otrzymania szczepionki. Biorąc pod uwagę, że autyzm często ujawnia się po silnym stresie, jakim bez wątpienia jest wizyta w przychodni (nie sam zastrzyk), można śmiało założyć, że będzie to dotyczyć co trzydziestego dziecka.

Chyba jest już jasne, do czego dążę. Mamusia widzi u swojego dziecka, że w ciągu doby po szczepieniu zmieniło się jego zachowanie, wchodzi na forum dyskusyjne, tam widzi posty kolejnych takich mamuś, no tak, sprawa jasna. Z matematyką zawsze było u niej pod górkę, ona już WIE. Naukowcy, badania? Pf, ona ma post na forum gdzie opisano taki sam przypadek. I co z tego, że zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa takich przypadków mamy w skali kraju tysiące? Matematyka jest dla idiotów!

Mamy więc z jednej strony dziesiątki tysięcy lekarzy i naukowców z całego świata, którzy przez dziesiątki lat zajmowali się zagadnieniem. Wszyscy oni niemal bez wyjątku twierdzą, że szczepionki ratują życie. Z drugiej strony mamy pana Janusza, z zawodu mechanika samochodowego, który twierdzi na swoim blogu, że to wszystko nieprawda, szczepionki nie chronią przed chorobami, a co więcej robią dzieciom autyzm w głowie. Komu zaufać, hmmm… dziesiątkom tysięcy ludzi z których każdy poświęcił zagadnieniu kilkanaście lat studiów, czy anonimowi z internetu który wiedzę czerpie z przeczytanego właśnie bloga?

Ten problem przewija się przez cały altmed. Z jednej strony mamy opinię tysięcy specjalistów, z drugiej – pani Grażynki, na stałe pracującej na kasie w Biedronce. I ludzie wolą uwierzyć pani Grażynce…

Przyjrzyjmy się kilku innym przypadkom.

Witamina C. Bardzo popularna ostatnio wśród wszelkiej maści oszustów i szarlatanów, którzy sprzedają ją jako pewną broń przeciw zawałom czy nowotworom. I znowu mamy po jednej stronie praktycznie wszystkich naukowców, po drugiej – jednego gościa bez wykształcenia medycznego. Ludzie wolą uwierzyć temu jednemu.

Pisałem o tej witamince wielokrotnie, ale chyba warto podkreślić – ona została bardzo dokładnie przebadana, w próbach klinicznych pod kontrolą placebo.

Słówko o tym, jak taka próba wygląda – lekarze dostają pastylki, powiedzmy czerwone i niebieskie. W czerwonych będzie witamina C, w niebieskich – przysłowiowa woda z kranu. Wybranej grupie pacjentów (którzy oczywiście dostają kasę za udział w badaniu) przepisują te tabletki, połowa dostaje czerwone, połowa niebieskie. Cały trick polega na tym, że ani lekarze, ani pacjenci nie wiedzą, co jest w jakiej tabletce. Po jakimś czasie – w tym wypadku po wielu latach – porównuje się stan zdrowia jednej i drugiej grupy. Unika się dzięki temu sytuacji, gdy ktoś wmawia sobie, że mu pomogło to, co bierze, albo takiej jak opisana wyżej, że zbiera się grupa osób którym poprawił się stan zdrowia akurat wtedy, gdy brali i powiązali to z tym, co brali.

Jak się okazuje, witamina C w najmniejszym nawet stopniu nie wpływa na ryzyko zawału serca:

http://www.mity.lekiznatury.net.pl/witamina_C.html

Co więcej, nie wpływa ona też na ryzyko zachorowania na raka – nie licząc jednej próby klinicznej, w której niemal ją podwoiła:

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4666862/

Jednym z powikłań po boreliozie jest tak zwany zespół poboreliozowy. Paskudne, grypopodobne objawy, utrzymujące się przez wiele miesięcy, a czasem nawet kilka lat po zakończeniu leczenia. Grupa szarlatanów wpadła na pomysł – wmawiajmy ludziom, że to jest borelioza, że oni dalej chorują, sprzedawajmy im antybiotyki! I faktycznie, ludzie biorą te antybiotyki i czują się lepiej – po kilku miesiącach, a czasem po kilku latach. Wypisują potem po internetach, że lekarze to się nie znają, bo im dopiero rok antybiotyków pomógł.

Z pomocą przychodzi badanie pod kontrolą placebo – podawano osobom z zespołem poboreliozowym antybiotyki, przez wiele miesięcy, trick polegał na tym, że połowa z nich dostała wodę z kranu. Zrobiono w sumie cztery duże próby kliniczne. Jak się okazuje, „cudowne ozdrowienia” zdarzały się dokładnie tak samo często u tych, co dostawali końskie dawki antybiotyków jak i u tych, co brali placebo:

http://www.nejm.org/doi/full/10.1056/NEJM200107123450202

http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/12821734

http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/17928580

Delikatna poprawa samopoczucia następowała tylko wtedy, gdy stosowano antybiotyki będące jednocześnie środkami przeciwbólowymi i przeciwzapalnymi i była dokładnie taka, jakiej należało się spodziewać. U ani jednego pacjenta nie znaleziono żywej bakterii w próbkach krwi i wymazach ze stawów, kilka osób znalazło się na granicy śmierci z powodu powikłań po lekach.

Z jednej strony mamy naukowców którzy zbadali w próbach klinicznych czy antybiotyki pomagają i uzyskali wynik jak wyżej, z drugiej – internetowych znawców krzyczących, że przecież oni brali i w końcu kiedyś przestało ich boleć. Ciśnie się na usta powiedzenie o katarze, który leczony trwa tylko tydzień, a nieleczony aż siedem dni.

Warto czasem zajrzeć na fora homeopatów. Tam aż roi się od „dowodów” skuteczności, które polegają na czymś podobnym – biorą te swoje tabletki na coś, co tak czy tak kiedyś musi minąć – i mija! Tadam, tabletka działa.

Ludzie panicznie boją się śmierci i starości. Łupanie w krzyżu znacznie łatwiej wyjaśnić jakąś tajemniczą chorobą, niż tym, że po prostu się sypiemy.

Dość prężnie jakiś czas temu działała sekta, która wszystkie tego typu objawy tłumaczyła zatruciem rtęcią z amalgamatów. Na podobnej zasadzie jak we wszystkich innych przypadkach, zbierali się na forach internetowych i poklepywali się nawzajem po plecach – „no, ja też mam osiem plomb i źle się czuję, to nie może być przypadek”.

http://ije.oxfordjournals.org/content/33/4/894.full

W powyższym badaniu sprawdzono stan zdrowia 20 000 osób, porównując go z liczbą plomb amalgamatowych. Oczywiście nie ma najmniejszego związku między tym, ile ktoś ma takich plomb w ustach a tym, jak się czuje.

W podobny sposób sprawdzono teorię boreliozy, czyli ile prawdy jest w opowieściach tych wszystkich osób, które po iluś latach od leczenia mają problemy ze zdrowiem.

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/11133377

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/11345216

Osoby które dostały standardowe leczenie (2 do 3 tygodni doksycykliny) zostały po okresie od 10 do 20 lat od wyleczenia porównane z ludźmi w podobnym wieku, wiodącymi podobny tryb życia i mieszkających w tym samym regionie. Jak się okazuje, stan zdrowia był w zasadzie identyczny.

Podsumowując – wszelkie próby zebrania w internecie dowodów na skuteczność terapii, albo na szkodliwość czegoś, są z góry skazane na niepowodzenie. Mógłbym na forum zrobić listę wyleczonych, ale skąd niby pewność, że te osoby nie wyzdrowiałyby w tym czasie same z siebie, nawet jakby nic nie robiły?

Jest mnóstwo technik nie alternatywnych, ale mało popularnych, które pomagają w chorobach. Wiemy o tym dlatego, że zostały one przebadane. Wiemy, jak zapobiegać autyzmowi u dzieci – trzeba dbać o odpowiedni poziom witamin. kwasów tłuszczowych i pierwiastków w ciąży, a także unikać toksyn – dymu papierosowego czy pestycydów. Tyle, że to trudne – robić badania, brać tabletki, przestrzegać diety… łatwiej pokrzyczeć „szczepionki robio autyzm!!11”.

Wiemy, jak zapobiegać zawałom i nowotworom. W przypadku chorób serca są to metody o niemal stuprocentowej skuteczności, podobnie jest dla na przykład nowotworu prostaty. Ale to trudne, dieta która ratuje życie nie jest taka smaczna. Łatwiej uwierzyć w cudowną moc białego proszku kupionego od internetowego guru i dalej się obżerać. Najśmieszniejsze jest to, że ci sami ludzie którzy tak robią oskarżają innych o „wiarę w magiczne tabletki”.

Jest też sporo działających technik alternatywnych. Wiem, że opisane przeze mnie sposoby radzenia sobie z nerwicą zadziałają – bo zostały one sprawdzone w próbach klinicznych. Niektóre są stosowane przez lekarzy, inne – nie, zależy też na jakiego lekarza się trafi. Mógłbym tych wyleczonych z nerwicy wypisać w jednym poście na forum, pewnie byłoby to przekonujące – ale ja jestem idealistą. Wierzę, że można ludzi przekonać do tego, by nie wierzyli w takie posty. Że można ich nauczyć myślenia.