Śmierć po suplementacji witaminy C – opis przypadku.

Główny problem z alternatywnymi metodami jest taki, że zazwyczaj zajmują się nimi ludzie, którzy w ogóle nie znają się na medycynie, ba – nawet na biologii. Ostatnio modne stało się powiedzenie „żyjemy w epoce postprawdy”: prawdą nie jest to, do czego doszli naukowcy przez dziesiątki lat analizy i kosztujących miliardy badań. Rację ma ten, kto zrobi lepszy wpis na fejsiku, blogasku, wrzuci film na jutuba. Prawdą jest ostatnio przeczytany post.

Żeby nie było, sam zajmuję się metodami alternatywnymi, owszem, jest całkiem sporo takich, które działają i zostało to udowodnione, ale z różnych powodów nie przedostają się do mainstreamu. Jest sporo takich, które mogłyby działać, bardzo wiele na to wskazuje, jednak nikt tego nie sprawdza, nie prowadzi się badań. Niestety, na każdą taką działającą lub prawdopodobnie działającą metodę, przypada kilkaset czystej wody bredni.

Czasem jest tak, że metody faktycznie mogą działać, ale brak wiedzy medycznej zamienia coś, co jest dobrym pomysłem, w śmiertelną pomyłkę. Przykład dosłownie z wczoraj: dzwoni koleżanka, która złamała nogę, pyta czy mam witaminę K2,  bo w internecie przeczytała, że to wpływa dobrze na kości, pewnie pomoże się zrosnąć. Uświadomiłem jej, że mając nogę w gipsie, bierze leki przeciwzakrzepowe, których działanie zostanie przez witaminę K2 zneutralizowane. Co prawda mechanizm ich działania nie do końca się pokrywa, jednak końskie dawki witamin z grupy K, jakie są w suplementach, mogą wpłynąć na krzepliwość, zwłaszcza gdy kończyna jest unieruchomiona. Konsekwencją może być zakrzepica, bardzo często kończąca się śmiercią.

Jedną z niebezpieczniejszych terapii „ery postprawdy” jest witamina C. Zazwyczaj sama w sobie nie jest groźna, chyba, że chory zrezygnuje ze skutecznego leczenia, by łykać bezużyteczny proszek. Tak, bezużyteczny. Witaminę C sprawdzono na wszystkie sposoby, nie zapobiega miażdżycy, w żaden sposób nie wpływa na ryzyko raka, nie leczy nowotworów – tak, podawano ją w końskich dawkach dożylnie pod kontrolą placebo, nic nie dała: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3691494/

Co jednak, gdy ktoś uwierzy jakiejś książce czy filmikowi na youtube, na którym samozwańczy ekspert przekonuje, że nie da się jej przedawkować, że w żaden sposób nie może to zaszkodzić?

Jeden z odkrywców witaminy C, Albert Szent-Györgyi

Jak wiadomo każdemu, kto zajmuje się medycyną, witamina C powoduje zwiększone odkładanie się szczawianów wapnia w nerkach. Zazwyczaj nasilenie tego procesu jest niewielkie, do tego stopnia, że niektóre starsze badania, prowadzone krótko i z małymi dawkami nie wykazały żadnego wpływu, jednak takie, gdzie obserwowano prawie 50 000 pacjentów przez 11 lat pokazały, że suplementy witaminy C podwajają ryzyko pojawienia się kamieni nerkowych u mężczyzn: http://jamanetwork.com/journals/jamainternalmedicine/fullarticle/1568519

Prawdziwy problem pojawia się wtedy, gdy ktoś zacznie brać naprawdę duże dawki, rzędu kilku czy nawet kilkunastu gramów na dobę (są tacy, co biorą i kilkadziesiąt…). Jak ze wszystkimi niemal substancjami, toksyczność zaczyna drastycznie rosnąc wraz z przekroczeniem dawki, którą organizm potrafi zneutralizować. Wypicie litra wody nikomu nie ma prawa zaszkodzić, wypicie dziesięciu zabije. Podobnie jest z witaminą C. Przekroczenie dawek doprowadzi do lawinowego narastania procesów krystalizacji, co jest szczególnie groźne dla osób z predyspozycjami, uwarunkowaniami genetycznymi czy na przykład kogoś w podeszłym wieku.

Niedawno opisano przypadek, w którym starszy człowiek uwierzył filmom z youtube, a może jakiejś książce, i żeby poprawić swój stan zdrowia, kupił suplementy witaminy C. Wiadomo, że lekarze i naukowcy się nie znają, co on tam będzie ich słuchał, tu jest taka super ukryta terapia

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/18714631

Sytuacja przypomina nieco film noir. Po dwóch tygodniach choroby, objawiającej się otępieniem, brakiem pełnego kontaktu z rzeczywistością i ogólnymi bólami całego ciała, 72 latek zgłosił się do szpitala. Twierdził, że nie brał żadnych leków, nie zażywał też żadnych substancji nie będących lekami. Lekarz w czasie wywiadu zauważył, że pacjent coś kręci, więc zapytał wprost, czy na pewno nie brał on żadnych dziwnych leków czy suplementów – pacjent po prostu przestał odpowiadać na pytania. Było jednak jasne, że jest on w pełni władz umysłowych i świadomy swojego postępowania, chociaż nieco oszołomiony.

Wyniki krwi dały wstępną diagnozę ciężkiej niewydolności nerek. Pacjenta zapytano o zgodę na inwazyjne metody leczenia (taka zgoda jest wymagana), w tym na podłączenie do sztucznej nerki, intubację czy do zestawu podtrzymującego życie. Poinformowano go wtedy, że prawdopodobnie umrze, jeśli nie zgodzi się na tego typu zabiegi, a najprawdopodobniej również przeszczep nerki. Pacjent powiedział, że rozumie, ale w dalszym  ciągu odmawia terapii, nie życzy też sobie, by o jego stanie zawiadomiono rodzinę.

Stan pacjenta zaczął się pogarszać, wkrótce komunikacja stała się niemożliwa. Pojawił się pomysł, by mimo wszystko uratować mu życie, jako że jego wcześniejsza decyzja mogła być podjęta w stanie zmienionej świadomości. Wtedy jednak ze szpitalem skontaktowała się rodzina pacjenta, po zapoznaniu się z sytuacją potwierdzili, że pacjent wierzy tylko w medycynę alternatywną, uważa wszystkie oficjalne metody za oszustwo i gdy był w pełni władz umysłowych wielokrotnie wyrażał wolę, by nie leczyć go tymi oszukańczymi, oficjalnymi metodami. Zgodnie z prawem, jego wola została uszanowana. Wkrótce potem pacjent zmarł.

Przyczyna niewydolności nerek była wtedy nieznana, miała to rozstrzygnąć sekcja zwłok. Okazało się, że nerki były kompletnie zapchane kryształami szczawianu wapnia, zaś w domu pacjenta znaleziono stos opakowań po witaminie C. Rodzina potwierdziła, że był zwolennikiem suplementacji w dawkach kilkunastu gramów dziennie.

Nie jest to pierwszy przypadek niewydolności nerek, ale pierwszy, który zakończył się śmiercią pacjenta, zresztą na jego wyraźne życzenie. Takie historie można mnożyć:

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/23548555

Tu z nerkami pożegnała się pacjentka, którą namówiono na wlewy z witaminy C jako „skutecznej” terapii przeciw toczniowi układowemu.

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/23830537

Tutaj historia jest nieco inna – co prawda to nie witamina, ale również „alternatywna” terapia, tym razem sokami z roślin, które zawierają duże dawki szczawianów. Inwalidami zostało 36 osób.

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/3994472

W tym wypadku wina leżała po stronie lekarzy, wlew z 45 gramów witaminy C zabił pacjenta, całkowicie zapychając jego nerki szczawianami.

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/10936161

W tym wypadku pacjent, który zniszczył sobie nerki megadawkami witaminy C zgodził się na terapię i został uratowany.

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/26271145

Podobnie było w tym wypadku.

Dla znakomitej większości ludzi witamina C jest bezpieczna, nawet w bardzo dużych dawkach. Nasz układ pokarmowy reguluje przyswajalność, zaś nerki doskonale radzą sobie z nadmiarem. I wszystko pięknie wygląda, dopóki nie trafi się ktoś, kto ma genetycznie nieco inaczej ustawiony próg tolerancji w układzie pokarmowym, albo również genetycznie słabszą zdolność do radzenia sobie z nadmiarem na poziomie nerek. Albo po prostu osoba starsza czy osłabiona.

Naprawdę warto zachować odrobinę zdrowego rozsądku, patrzeć krytycznie na to, co się przeczyta na blogach, w książce czy zobaczy na youtube. Nie wszystko, co widzicie w internecie, jest prawdą. Jest sporo terapii alternatywnych, które faktycznie działają i są bezpieczne, wiemy to, bo w miarę dokładnie je przebadano.