Niektórzy śmieją się z tej przypadłości. Spotykałem się z opiniami „hahaha, co ta głupia medycyna wymyśla, kolejna nie istniejąca choroba żeby ludziom tabletki sprzedawać!”. Nie wiem czemu, ale zawsze przypomina mi się wtedy malutki synek nieżyjącego już kumpla – koniecznie chciał do wojska. Nie pomagało tłumaczenie, że tam jest ciężko, że trzeba sobie samemu radzić, że fala, że brud, że boli. Dopiero jak usłyszał, że nie będzie mamy żeby mu buty sznurować, przestraszył się i już nie chciał być wojskowym.
Przypuszczam, że sporo osób ma tę przypadłość i nic o tym nie wie. Ciężko wyjaśnić, jakie to uczucie – sam miewałem dość ciężkie ataki i to znam. Można to porównać… nie wiem, coś pośredniego między swędzeniem, a tym uczuciem, gdy się dusimy i chcemy zaczerpnąć powietrza. Taka nieznośność, której chcemy się pozbyć za wszelką cenę. Ale nie ma jak. W moim przypadku było to umiejscowione w łydkach, zaśnięcie podczas ataku jest fizycznie niemożliwe, nieważne jak bardzo człowiek jest zmęczony.
Od lekarza zazwyczaj nie dostaniemy dobrego leku – czasem przepisuje się psychotropy, ale to trochę jak leczenie bólu zęba zastrzykami z heroiny. Nie leczy się choroby a jedynie maskuje objawy, wywołując cały szereg skutków ubocznych i uzależnienie. Dobry lekarz przepisze terapię podaną na końcu artykułu.
Medycyna nie potrafi powiedzieć, jaki jest dokładnie mechanizm powstawania. Pytanie, które w takich wypadkach ciśnie się na usta – czy koniecznie musimy ten mechanizm poznać, żeby umieć to skutecznie leczyć? Tak naprawdę nie wiemy, jakie przemiany zachodzą na poziomie komórki, gdy człowiek umiera z pragnienia. Nie potrafimy rozpisać wszystkich zmian w poziomie hormonów, elektrolitów, całego sprzężenia zwrotnego między gruczołami dokrewnymi i tak dalej. O śmierci z pragnienia można zapewne napisać całą bibliotekę – i nie wyczerpie się w pełni odpowiedzi na pytanie „co się wtedy tak do końca dzieje”. Ale zamiast zagłębiać się w tego typu bezsensowne dociekania, można podać umierającemu szklankę wody – i go uratować.
Swego czasu stworzyłem witrynę internetową dotyczącą stwardnienia rozsianego, gdzie wyszedłem z podobną tezą – współczesna medycyna kręci się w kółko jak nie powiem co w przeręblu, rozbijając schorzenie na składniki pierwsze, szukając nie wiadomo czego, podczas gdy praktycznie wszyscy chorzy są pod wpływem czynników które z jednej strony przyspieszają rozpad pewnych struktur w mózgu, z drugiej – opóźniających ich odbudowę. Można powiedzieć, że w tej chorobie mózg dosłownie umiera z niedożywienia, a medycyna zamiast go nakarmić, podać tę przysłowiową szklankę wody, wyszukuje tysiące sposobów by wcisnąć chorym jakiś patentowany lek. Na forum (link w menu po prawej) jest wiele postów osób, które testowały na sobie opisaną na stronce metodę, w większości przypadków badania MRI wykazały, że ich mózgi się zregenerowały – zmiany wywołane chorobą po prostu znikły. Może brzmi to jak szaleństwo, ale fakt pozostaje faktem, że tak właśnie się stało i można się w każdej chwili z tymi osobami skontaktować i poprosić o wyniki MRI.
Wszystko wskazuje na to, że podobnie jest z zespołem niespokojnych nóg. Nic nie jest jednak aż tak proste, jak się wydaje. Tak jak w przypadku stwardnienia rozsianego do choroby doprowadza wiele czynników, które trzeba uwzględnić (z jakiegoś powodu składniki odżywcze nie docierają gdzie trzeba, a gdy dotrą – nie są wykorzystywane), tak samo i tutaj można odnieść wrażenie, że jest to bardzo skomplikowany proces. Na zamieszczonym niżej obrazku jest fragment – mały fragment – przemian metabolicznych, których uszkodzenie jest według mnie częścią (tak, zaledwie częścią) odpowiedzi na pytanie „skąd się bierze stwardnienie rozsiane”:
Wystarczy zaburzenie w jednym z tych miejsc – obecność wirusa w organizmie, który wywoła miejscową reakcję obronną wytrącającą wszystko z równowagi, brak egzotycznego składnika odżywczego o którym mało kto słyszał, niezbędnego do szybkiego przebiegu procesu, zaburzenie genetyczne lekko spowalniające produkcję jednego z tych składników, nadmiar jednego z metali ciężkich, przeładowanie diety czymś, co „zapcha” jeden ze szlaków metabolicznych, zmiana równowagi układu odpornościowego… nie wymyślam sobie teraz tego, wszystkie wymienione przeze mnie rzeczy są uznanymi przez medycynę czynnikami ryzyka rozwoju choroby. W dalszym ciągu odpowiedź na pytanie „jak to leczyć” będzie prosta, ale nie aż tak prosta jak popularne na pewnym forum „jedz mózgi cielęce, odrośnie Ci mózg”.
Ten przydługi wstęp był konieczny, by moje „nie wiem, skąd się bierze zespół niespokojnych nóg i jak go leczyć” nie zabrzmiało głupio. W wielu miejscach można znaleźć takie proste odpowiedzi – „miażdżyca to niedobór witaminy C” czy „rak bierze się z jedzenia cukru”. Chociaż „proste” to chyba złe słowo, lepiej brzmi „prostackie”. Organizm ludzki to bardzo, bardzo skomplikowany mechanizm i chociaż na poziomie komórki wszystko wydaje się banalne (np brakuje w niej żelaza), to jednak odpowiedź na pytanie „czemu to żelazo do niej nie dociera” może wymagać kilku lat studiów.
Tak, nie wiem tak do końca, skąd choroba się bierze i jak ją leczyć. Nie jestem taki mądry. Nikt nie jest. Za to potrafię wskazać kilka szczegółów, które pozwolą lepiej zrozumieć zagadnienie, a także podać terapię, która pomoże większości osób. Będzie to terapia nieporadna, trochę pewnie przypominająca wzbijanie gwoździ mikroskopem, ale – działająca.
Obecnie najmocniejsza z hipotez dotyczy przemian w które zaangażowana jest dopamina oraz żelazo. Chorzy mają o wiele niższy poziom tego pierwiastka w mózgu, nawet jeśli we krwi i w reszcie organizmu jest on bardzo wysoki – ba, można być dosłownie zatrutym żelazem i dalej mieć objawy choroby. Z jakiegoś powodu ciało chorych nie jest w stanie dostarczyć go do mózgu. Drugi znany czynnik ryzyka to stres oksydacyjny.
I teraz wypada wrócić do samego początku tego wpisu – czy dokładna znajomość mechanizmu jest tu nam do czegokolwiek potrzebna? Wiemy, że niski poziom żelaza i stres oksydacyjny powodują chorobę. Można podejrzewać, że uzupełnienie tego pierwiastka oraz wysycenie naszego ciała antyoksydantami będzie odpowiedzią na jedyne liczące się pytanie – „jak się tego cholerstwa pozbyć”. Możliwe, że to właśnie ten stres stoi na przeszkodzie w transporcie krew-mózg. Co na ten temat mówią badania?
Podanie selenu w dawce 50 i 200 mcg okazało się skutecznym lekiem – na tyle dobrym, że zaproponowano to jako alternatywę dla oficjalnych terapii psychotropami. Przy czym nie było dużej różnicy między tymi dwiema dawkami .
Suplementacja witaminą E oraz w drugim badaniu – mieszanką witaminy E i C również okazała się bardzo skuteczna. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że drugie badanie przeprowadzono na pacjentach wymagających dializ – mieli oni znacznie niższy poziom tych witamin niż średnia populacji.
Na koniec żelazo – suplementacja dość mocno obniżyła ilość ataków. Badanie dotyczyło osób, które miały niski poziom (ferrytyna poniżej 45).
Proponowałbym terapię składającą się ze wszystkich tych trzech elementów – w pierwszej kolejności powinno się zrobić badanie ferrytyny, by upewnić się, że problemem jest transport żelaza, a nie jego ogólny brak w organizmie. Poziom powinien wynosić ponad 120 ng/ml u mężczyzn i ponad 70 ng/ml u kobiet.
Potem – w zależności od wyniku – albo bierzemy same antyoksydanty, albo razem z suplementami żelaza. Proponowałbym dawki jakie stosowano w badaniach – 50 mcg selenu, 400 IU witaminy E (o niej niżej), dodatkowo – to już mój pomysł – 500 mcg n-acetyl-cysteiny. Jeśli chodzi o samo żelazo, odsyłam do wpisu poświęconego suplementacji, dla leniwych – około 2×30 mg jonów, unikając kawy, herbaty, nabiału i suplementów wapnia godzinę przed i po. Niektórzy ludzie zarzekają się, że pomogła im arginina – i faktycznie, poziom tlenków azotu u chorych jest niższy. Z drugiej strony jest to oparte na „kolega koledze powiedział”.
Słówko o witaminie E – jedyna forma, którą wziąłbym do ust to miks tokoferoli. I tu jest mała pułapka – producenci zazwyczaj nie podają składu, piszą tylko „mixed tocopherols” i rzucają tajemniczym „proprietary blend”. Unikałbym takich produktów. Nie wiadomo, czy w kapsułce jest 10 mg gamma tokoferolu, czy 0,00001 mg. Obydwie wartości podpadają pod „domieszkę”.
Na koniec coś dla osób, które oczekują bardzo szybkich rezultatów – bardzo dużą rolę w chorobie odgrywa dopamina. Suplementacja tyrozyną może „zmusić” organizm do jej produkcji. Być może – ale tylko być może – pozwoli to na szybkie zamaskowanie objawów, bez ryzyka skutków ubocznych. Obecnie próbuje się przeprowadzić próbę kliniczną, mającą wykazać skuteczność takiej terapii.