Wersja anglojęzyczna wpisu:
https://healthytreatment.org/2022/08/10/dandelion-and-cancer/
Niedawno internet obiegła informacja o tym, że korzeń mniszka lekarskiego leczy raka. Sprawa stara jak świat, czytałem o tym już ponad 10 lat temu, ale teraz wyszły jakieś nowe badania i świat oszalał. Wiele osób stoi przed perspektywą szukania alternatywnego leku na nowotwory, czasem dlatego, że słyszą wyrok śmierci, a czasem po prostu chcą zwiększyć swoje szanse. Dlatego myślę, że warto rozbić na czynniki pierwsze doniesienia o mniszku, po to chociażby by łatwiej było uświadomić sobie, jak długa droga prowadzi od takiego badania jakie miało miejsce do twierdzenia „mamy coś, co pomaga”. Sugerowałbym, żeby mieć ten wpis przed oczami za każdym razem, gdy słyszy się o kolejnym ziele „skuteczniejszym od chemioterapii” czy o spisku koncernów ukrywających „cudowny lek”.
Temat podjęty nie bez powodu, na forum zgłosił się człowiek z opornym na chemię czerniakiem w IV stadium, z przerzutami do serca. Wyszukuję dla niego te zioła i terapie, które mają jakiś sens, jako że ortodoksyjna medycyna nic już nie ma do zaoferowania. Przy okazji trafiłem na tego nieszczęsnego mniszka. Wierzę, że uda się temu człowiekowi pomóc, o ile będzie się twardo trzymał tych metod, które mają jakieś potwierdzenie naukowe. Jest całe mnóstwo terapii, które nigdy nie zostały przebadane do końca, na przykład przedłużały życie zwierząt, czasem całkowicie je leczyły, ale nie dało się znaleźć sponsora badań na ludziach. Trzymanie się takich rzeczy to najlepsze, co można zrobić. Niestety, w internecie mamy tysiące oszustów albo po prostu zwykłych głupków, przekonanych, że oni WIEDZĄ jak leczyć, bo przeczytali jakiegoś bloga albo jakąś jedną książkę. I namawiają chorego do swoich metod, nie potrafiąc ich niczym uzasadnić. Zainteresowani mogą śledzić historię na forum, sam jestem ciekaw, jak to się potoczy.
No dobra, wracajmy do mniszka. A może najpierw tytułem wstępu: jak wyglądają badania nad takimi lekami? W dużym uproszczeniu, mamy trzy fazy. Pierwsze jest badanie in vitro. Do probówki z komórkami nowotworowymi wlewamy interesującą nas substancję, jeśli jesteśmy uczciwi to obok pływają zwykłe komórki. Jeśli widzimy, że padły komórki nowotworowe, a zwykłe przeżyły, już jest coś, mamy pewien potencjał.
Znakomita większość „cudownych terapii”, o których czytamy w internecie, to własnie pozytywne wyniki tej pierwszej fazy badań. Niestety, bardzo, bardzo niewielki odsetek substancji działających w probówce zadziała w fazie drugiej. Dlaczego?
Odpowiedzią jest takie skomplikowane słówko: „farmakokinetyka”. Jeśli zażyjemy jakiś lek, to po pewnym czasie przechodzi on do krwi. a potem się w niej przez jakiś czas utrzymuje. I tu mamy pierwszy problem z mniszkiem. Co z tego, że zanurzone w nim komórki nowotworowe umierały, skoro możemy go w ogóle nie przyswoić, może te substancje, które działają, nie wchłaniają się w przewodzie pokarmowym?
Drugi aspekt farmakokinetyki to okres półtrwania. Niektóre substancje błyskawicznie znikają z krwi, niszczone przez wątrobę lub filtrowane przez nerki. Czasem stosuje się różne sztuczki, by temu zapobiec. Przykład z metod „naturalnych”, kurkuma – bierze się razem z nią ekstrakt z czarnego pieprzu, który blokuje enzym w wątrobie odpowiedzialny za rozkład kurkuminy. Dzięki temu poziom we krwi utrzymuje się o wiele dłużej, a co za tym idzie kurkuma działa wielokrotnie silniej.
Nawet jeśli to wszystko dostanie się do krwi, wcale nie oznacza to, że znajdzie się w okolicy guza. Niektóre substancje nie przekraczają bariery krew-mózg, inne z kolei nie są wchłaniane przez tkanki.
Nie wiemy, jaki jest okres półtrwania substancji aktywnych mniszka lekarskiego, nawet jeśli dostaną się one do krwi. Może znika on po kilku minutach?
No dobra, załóżmy, że mamy szczęście,l mniszek przeszedł do krwi, nie jest szybko niszczony ani filtrowany. Pojawia się problem stężenia. Widziałem badania, w których „udowodniono”, że ekstrakt z czystka zabija bakterie boreliozy. Ludzie zaczęli to kupować na potęgę. Nikt jednak im nie powiedział, że w badaniu użyto horrendalnych stężeń, musieliby zjeść kilka kilogramów zioła, by uzyskać podobne w organizmie, co oczywiście nie udałoby się z innego powodu, a mianowicie:
Toksyczność. W probówce można zabić komórki nowotworowe wszystkim. Najprostsza metoda, nalać do środka domestosa. I co z tego, że guz zniknie, skoro razem z nim zniknie pacjent? Tu właśnie kryje się sekret znakomitej większości „cudownych” ziół, które „zabijają więcej komórek nowotworowych niż chemioterapia”. Czystek zabiłby pacjenta długo przed osiągnięciem ułamka stężenia wymaganego do zabicia bakterii. Pewną odpowiedź da wrzucenie do probówki normalnych komórek, ale to że przeżyje jakaś jedna komórka nie oznacza, że nie wystąpi obrzęk mózgu czy wstrząs anafilaktyczny.
Jest jeszcze kwestia przygotowania preparatu. Znowu wracając do tego czystka, w badaniu użyto specjalnie przygotowanego ekstraktu olejków eterycznych. Herbata w ogóle nie działała. Czym innym jest dostępny w aptece sok z dziurawca, a zupełnie inne działanie ma jego wyciąg alkoholowy. W badaniu użyto wodnego wyciągu z korzenia mniszka.
Pora przyjrzeć się badaniu nad naszym zielskiem:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3018636/
Na początek dawka. Co prawda bardzo dokładnie opisano, w jaki sposób tworzono ekstrakt, ale ktoś zapomniał dodać, z jakiej konkretnie ilości surowca go uzyskano. Dawki użyte w badaniu (i skuteczne) wynosiły od 1 do 10 mg/ml, przy czym dla jednej z linii komórkowej dopiero stężenie 10 mg/ml dało rezultaty.
Na razie nie jest źle, 1 mg na ml to 1 gram na litr, najprymitywniejszy przelicznik 1:1 mówi nam, że 70 kg człowiek musiałby wypić 70 gramów ekstraktu, albo 700 dla uzyskania najwyższego stężenia. Dużo, ale nie są to już setki czy tysiące litrów, jak w przypadku innych „cudownych” substancji. Niemniej te prymitywne przeliczniki rzadko kiedy są prawdziwe, przyjrzyjmy się nieco bliżej.
Przypuszczam, że bardzo wiele osób będzie zainteresowanych tym, jak przekłada się stężenie substancji aktywnych we krwi w stosunku do ilości zjedzonego korzenia. Każda substancja obecna w mniszku będzie inaczej się wchłaniać, ale można zaryzykować bardzo, bardzo ostrożne założenie, że będzie to zbliżone do innych flawonoidów. Na przykładzie dwóch z nich spróbuję ocenić, jak to może wyglądać w przypadku mniszka, ale ostrzegam, że w rzeczywistości różnice mogą być nawet rzędu kilkuset razy:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/12209378
Spożycie 123 mg hesperetyny zwiększyło jej stężenie we krwi do do 325 nmol/l, podczas gdy spożycie 29 mg naringeniny zwiększyło jej stężenie do 112 nmol/l. Dość podobne wyniki, weźmy hesperetynę. Jej masa molowa to ~300 gramów na mol. Mamy około 1000 nanogramów na litr, 1 mikrogram. Dążymy do stężeń w miligramach, więc trzeba niestety dodać trzy zera. Już mamy 123 gramy hesperetyny, które trzeba zjeść, by uzyskać stężenie 1 mg/l. Komórki nowotworowe ginęły przy 5 mg, mnożymy razy 5, pi razy drzwi 600… no tak, jeszcze musimy zamienić litry na mililitry. 600 KILOGRAMÓW, które trzeba zjeść, by uzyskać stężenie jak w badaniu w którym ginęły komórki nowotworowe.
Dobra, ale może lepsze wyniki da się uzyskać sprawdzając wzrost stężenia zaraz po spożyciu, weźmy badanie gdzie jest mniej liczenia i mniejsze ryzyko, że pomylę się o trzy zera:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/22439822
100 mg hesperetyny w pokarmie o najlepszej biodostępności spowodowało krótkotrwały wzrost jej stężenia we krwi do wartości ~300 ng/ml. Tu mamy dużo prościej, bo podano wyniki w gramach na mililitr. Jedząc 1000 mg (1 gram), będziemy mieć 3000 ng/ml, czyli 3 mcg/ml. Dalej musimy to pomnożyć razy 1000, ale mamy „realniejsze” wartości jednego kilograma. Mam nadzieję, że to pozwala spojrzeć z odpowiedniej perspektywy na wyniki tych badań i zrozumieć, że aby mniszek faktycznie leczył, trzeba znaleźć substancję, która działa, po czym wyprodukować jej koncentrat, który być może będzie można stosować.
Mowa oczywiście o hesperetynie, a nie o tym, co ją zawiera, może się okazać, że kilogram tej substancji będzie dopiero w tonie warzyw.
Przy okazji prosiłbym, żeby ktoś kto zna się na tym nieco lepiej ode mnie sprawdził te obliczenia. Wracamy do analizy badania:
Czy sprawdzano toksyczność dla normalnych komórek – owszem, przeżyły nienaruszone, nawet przy najwyższych stężeniach.
Czyli mamy coś, co – pod warunkiem, że uda się utrzymać tego stężenie w okolicy guza takie, jak w badaniu, wyrżnie w 48 godzin połowę jego komórek. W praktyce klinicznej wyszukuje się tę substancję, która zadziałała, podaje się choremu w postaci kroplówki, uzyskując bardzo wysokie stężenia – tak własnie wygląda chemioterapia. Na początek jednak przeprowadza się próby na zwierzętach.
Mamy też drugie badanie:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/22647733
Tym razem sprawdzono prawdziwego mordercę – raka trzustki. chorobę mającą w praktyce 100% śmiertelności. Tak, 100%, nigdy nikogo nie udało się jeszcze z niej wyleczyć jeśli zaczęła dawać objawy, w każdym razie nie z użyciem metod oficjalnych, te nieoficjalne nawet jak miały sukcesy, nigdzie nie zostały one opisane. W badaniu użyto stężeń od 0,5 mg/ml do 7,5 mg/ml. Nie dość, że komórki były zabijane, to na dodatek „zapamiętywały” sygnał do popełnienia samobójstwa, nawet po tym, jak ekstrakt z mniszka został usunięty. Tutaj podobnie, nie było żadnego negatywnego wpływu na zwykłe, zdrowe komórki. Tak, zgadza się – dużo ponad 90% komórek zostało zabitych przy najwyższym stężeniu, utrzymywanym przez kilka dni.
Czy oznacza to, że mamy „lek na raka”? Niekoniecznie. Jak pisałem, jest bardzo wiele niewiadomych. Czy uda się wprowadzić do organizmu taką ilość, nie zabijając go? Czy uda się utrzymać na tyle długo, by miało to jakiś efekt? Czy substancja aktywna dotrze do komórek nowotworowych?
W związku z tym absolutnie niedopuszczalne jest twierdzenie, że jedząc korzeń mniszka wyleczymy nowotwór. Ale równie niedopuszczalne jest mówienie, że takie coś na pewno nic nie da. Nie znamy farmakokinetyki jego substancji aktywnych, może się okazać, że są one koncentrowane w okolicach guzów, dając bardzo wysokie stężenia. Ale może też okazać się, że nawet jedząc 10 kg korzenia dziennie, nie uzyskamy nawet minimalnego stężenia niezbędnego do wywołania efektu. Może trzeba będzie poczekać, aż ktoś wyizoluje aktywną substancję, opracuje w formie wlewu, taki wlew z reguły zawiera też inne substancje – zwiększające wchłanianie właśnie przez guz, zmniejszające niszczenie ich przez wątrobę czy wydzielanie przez nerki.
Czasem takie badania przynoszą zaskakująco dobre efekty, tutaj na przykład ekstrakt z zielonej herbaty, spożywany przez myszy w pokarmie, okazał się skuteczniejszy od chemioterapii:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/10942245
Dawki ekstraktu z zielonej herbaty stosowane w badaniach potrafiły być naprawdę bardzo duże, przez co ich stosowanie w domowej terapii byłoby dość trudne, ale tu jest badanie, w którym obecne w diecie w ilości 10% tanie jak barszcz mielone siemię lniane zmniejszyło tempo wzrostu czerniaka o 63%
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/9500208
Było jednak bardzo wiele badań, w których coś, co bardzo obiecująco wyglądało pod mikroskopem, w ogóle nie radziło sobie w organizmie.
Podsumowując: tak, warto jeść korzeń mniszka, gdy jest się pacjentem onkologicznym, jako że jest relatywnie mało szkodliwy (a nawet zdrowy) i śmiesznie tani, ale trzeba pamiętać, że ma on duży wpływ na działanie chemioterapii, którego nie sposób tu opisać, jako że na każdy lek wpłynie to inaczej. Jakby kogoś interesowały szczegóły: zmniejszy się aktywność CYP1A2 oraz CYP2E, natomiast nie powinno wpłynąć na aktywność CYP2D oraz CYP3A, tak przynajmniej było u gryzoni. Prowadzący lekarz będzie wiedział, co to znaczy i czy wpłynie na te „normalne” leki, które stosuje.
Nie wolno jednak opierać się na nim jako na „cudownym leku”, bo szanse na to, że mniszek faktycznie zadziała gdy się go po prostu zje są bardzo niewielkie. Musiałby zostać spełnionych naprawdę bardzo dużo założeń, kto wie, może koncentruje się w guzach, może jest akumulowany przez komórki… jest jednak o wiele, wiele większe prawdopodobieństwo, że mniszek nic nie da, może w przyszłości, gdy zostaną opracowane bardzo mocne koncentraty do wlewów dożylnych… Są inne zioła, które przeszły z powodzeniem drugą fazę, czyli faktycznie pomogły zwierzętom, gdy podano im je do zjedzenia. W dalszym ciągu może się okazać, że w organizmie człowieka zachowają się inaczej, ale tutaj prawdopodobieństwo, że coś dadzą, jest o niebo większe.
Nic nie jest ukrywane, nie ma żadnego „cudownego środka”, który można kupić w zielarskim czy zebrać na łące, komórki nowotworowe ginęły przy stężeniach nie do uzyskania drogą normalnej suplementacji, mowa tu o konieczności zjadania kilkuset kilogramów korzenia mniszka dziennie. Faktem jest, że powinno się go dokładnie przebadać, wyizolować to, co działa, wyprodukować na tej bazie leki.