W dzisiejszym odcinku będzie o jednym z największych przekrętów w polskiej „alternatywnej medycynie” – o boreliozie.
Tak jak pisałem na stronie „o mnie”, swego czasu miałem całkiem poważne pogorszenie stanu zdrowia – kilkanaście niezbyt powiązanych ze sobą objawów, wszystkie wyniki dobre albo prawie dobre, lekarze nic nie byli w stanie powiedzieć. Nie wiedziałem zbyt wiele o medycynie, sięgnąłem oczywiście do internetu. Jak wiadomo, internet daje tylko dwie diagnozy – raka i boreliozę. Akurat trafiłem na to drugie.
Zabłądziłem na jedno z for internetowych poświęconych tej chorobie (to na gazeta.pl), oczywiście każdy stwierdził tam bez najmniejszych wątpliwości, że moje objawy i wynik badania (1 prążek na western blocie) to pewna, 100% borelioza. Konieczne jest wielomiesięczne, a może nawet wieloletnie leczenie. Wydało mi się to nieco podejrzane. Po pierwsze dlatego, że żaden lekarz (z kilkoma to konfrontowałem) nie zgadzał się z opinią Goździkowych z forum internetowego, po drugie – każda zgłaszająca się tam osoba miała rozpoznanie „100% pewnej boreliozy wymagającej wielomiesięcznego, nawet wieloletniego leczenia”. Każda bez wyjątku.
Potem zacząłem zauważać ciekawsze rzeczy – sugerowano ludziom, żeby nie zwracali uwagi na ujemne wyniki testów, bo borelioza jest niewykrywalna i w zasadzie każdy musi się leczyć. Osoby które sugerowały chorym, że mają jakieś inne schorzenie, czasem o oczywistych wręcz objawach – były usuwane z forum, podobnie jak posty z takimi sugestiami. Coś mi tam mocno śmierdziało. Bardzo mocno.
Kroplą przepełniającą czarę była ułożona wtedy przeze mnie terapia, którą na sobie przetestowałem – uzupełniłem witaminy i minerały. Jak się okazało, moje objawy były wywołane między innymi niedoborem witaminy D3, po kilku tygodniach byłem zdrowy. Jak to tak? Całe forum przekonywało mnie, że MUSZĘ przez miesiące, albo nawet lata oddawać pieniądze lekarzowi którego mi wskażą, inaczej niewątpliwie umrę i będę się czuł tylko gorzej, a tu kilka tygodni witamin które kosztowały mnie dosłownie 20 zł i jestem całkowicie zdrowy? Ktoś mnie tu w konia chciał zrobić, naciągnąć na grube tysiące…
Najgorsze jest to, że teraz na forach łączy się antybiotyki i suplementy, te same którymi się wyleczyłem. Gdybym dał się na takie coś namówić, być może uwierzyłbym, że faktycznie miałem boreliozę a nie zwykłe niedobory pokarmowe, może teraz bym ludziom wmawiał że muszą się na nią leczyć…
Nie wiem, jak nazwać tę grupę osób… może „fanklub boreliozy”? Tak czy siak, twierdzą oni, że jest to choroba, która – jeśli już się rozwinie – jest niezwykle trudna do wyleczenia, wymagająca końskich dawek antybiotyków zażywanych naprawdę bardzo długo, rekordziści biorą je już ponad 5 lat, bez żadnej poprawy stanu zdrowia – no cóż, zapewne jeszcze 15 lat i uda się wytępić bakterie, prawda?
Owe wielomiesięczne, czasem wieloletnie okresy są dla fanklubu dowodem na to, że choroba jest koszmarnie trudna w leczeniu. Ale przyjrzyjmy się, co na ten temat mówi medycyna:
Przeprowadzono bardzo dokładne badanie osób leczonych standardowymi dawkami antybiotyków. Wszyscy oni mieli boreliozę „przedawnioną”, w tym trzecim, najtrudniejszym do wyleczenia stadium. Wszyscy mieli objawy ze strony układu nerwowego – czyli bakterie siedziały im w nerwach albo wręcz w mózgu. Wszyscy byli leczeni standardowymi dawkami doustnej doksycykliny, przyjmowanymi przez kilka tygodni (fanklub twierdzi, że trzeba brać dawki wielokrotnie wyższe przez kilka lat). Wszyscy, bez nawet jednego wyjątku zostali w pełni wyleczeni, zaledwie kilku wymagało dodatkowego leczenia przez parę tygodni taką samą dawką. W badaniu śledzono ich stan zdrowia przez wiele, wiele lat – choroba nie powróciła. Kilka tygodni doksy było całkowicie skuteczne.
Jakże to tak? Z jednej strony mamy ludzi utrzymujących, że mają boreliozę, a ich objawy nie znikają pomimo wielu lat brania leków, z drugiej zaś – czarno na białym udowodnione w badaniu, że te objawy znikną w każdym jednym wypadku?
Rozwiązanie jest – jak zwykle – banalne. Wspominałem wcześniej, że na forum przekonywano ludzi, by nie ufali testom, bo ci z ujemnymi wynikami także mają boreliozę? Chyba już domyślacie się rozwiązania zagadki? Tak, zgadza się – ci „chorzy”, którzy przez 5 lat wlewają w siebie antybiotyki – mają ujemne testy. Ci którzy mieli dodatnie – i to naprawdę dodatnie, czyli np 5 pasków na western blocie – wyleczyli się błyskawicznie.
Oczywiście zdarzają się spektakularne „uzdrowienia” osób które miały ujemne wyniki badań. Dla fanów jest to dowód na istnienie „niewykrywalnej” choroby. Ja oczywiście widzę to nieco inaczej. W poprzedniej notce opisałem nietypowy przerost pewnego typu bakterii w jelitach, co daje objawy koszmarnego zmęczenia, poczucia „rozbicia” i bóli stawów. Antybiotyki szybko sobie z tym poradzą, chory odczuje błyskawiczną poprawę – co nie oznacza, że miał boreliozę! Inna rzecz to przeciwzapalne i przeciwbólowe działanie tych leków – doksycykliną można zatrzymać astmę. Chory faktycznie może się lepiej czuć dopóki bierze antybiotyki, potem po odstawieniu – znowu pogorszenie. Wmawia mu się wtedy, że to niedoleczone bakterie znowu się rozmnażają.
Wielokrotnie zastanawiałem się, jaka jest geneza takich zjawisk. Czemu ludzie wierzą, że mają boreliozę, chociaż każdy jeden lekarz – oprócz tego jednego, upatrzonego – twierdzi, że nie? Czemu nie wierzą 15 lekarzom, tylko temu jednemu, nawet jeśli po 3 latach „leczenia” w dalszym ciągu są dokładnie tak samo chorzy? Czemu ludzie wierzą, że autyzm bierze się ze szczepionek, rak od GMO, że zjada ich candida, a jedzenie smalcu chroni przed miażdżycą? Że smugi kondensacyjne to opryski mające ich wykastrować? Dlaczego szarlatani są tak popularni?
Jest wiele innych takich fanklubów. Swego czasu popularne było tłumaczenie każdej przypadłości chlamydią, niektórzy do tej pory ją sobie leczą. Jeszcze wcześniej na topie była candida. Co jest teraz – nie wiem, nie śledzę. Za każdym razem powtarza się ten sam schemat – opisana zostaje straszliwa choroba, mająca objawy tak szerokie, że każdy może je u siebie znaleźć, uzmysławia się ludziom, że świat medyczny jest w wielkim spisku, by ukryć rozmiary tego nieszczęścia, a zaraz potem pojawiają się zbawcy, którzy – jako jedyni – są ją w stanie wyleczyć, tylko trzeba im oddać grube, grube pieniądze.
Gwoli sprawiedliwości trzeba uczciwie napisać, że faktycznie jest sporo osób z nie rozpoznaną boreliozą, którzy są odsyłani od Annasza do Kajfasza, ludzie ci mogliby być wyleczeni szybko i skutecznie. Dla przykładu, pacjenci szpitali psychiatrycznych mają znacznie wyższy poziom przeciwciał tej choroby. Nie jest to jakaś dramatyczna różnica, ale świadczy o tym, że choroba ta występuje tam, gdzie lekarze się jej nie spodziewają.
Niemniej nie usprawiedliwia to wmawiania ludziom z ujemnymi testami, którzy nie reagują na leczenie, że to na pewno jest borelioza i jeszcze trochę, jeszcze parę tysięcy oddadzą i na pewno się wyleczą. Na forum stwardnienia rozsianego jest takich osób kilkadziesiąt, oddają pieniądze już któryś rok, żadna nie ma poprawy (z jednym wyjątkiem, kobieta z podwójną błędną diagnozą – zawroty głowy miała od cysty w zatoce, która znikła po antybiotykach, zastąpiła złą diagnozę stwardnienia rozsianego równie nietrafną boreliozy, ale antybiotyki pomogły). Badania na ludziach, którzy naprawdę są chorzy – mają dodatnie testy – wykazują bez żadnych wątpliwości, że w boreliozie bardzo wyraźna poprawa następuje w ciągu kilku do kilkunastu tygodni.
Zapewne ci ludzie są kierowani rozpaczą – dowiadując się o nieuleczalnej chorobie, wolą uwierzyć że to bakterie, że jest szansa. Zwykła, elementarna logika staje się wtedy ich wrogiem. Jedna, druga, trzecia… tysięczna osoba z dodatnim testem bierze antybiotyki, zdrowieje. Kilkadziesiąt osób z forum z testami ujemnymi bierze trzeci rok – i żadnej się nie poprawia. Ale wszystkie wierzą, że jeszcze trochę, jeszcze moment… ciekawe, czy ci lekarze, którzy im te antybiotyki za grube pieniądze sprzedają – wierzą w skuteczność tej terapii?
Bardzo wiele osób ma w Polsce nie zdiagnozowane choroby, z którymi lekarze nie potrafią sobie poradzić. Sam byłem takim przypadkiem, po tym jak piąty lekarz rozkładał ręce albo chciał mnie naćpać psychotropami, spróbowałem na własną rękę. Na szczęście potrafiłem krytycznie podejść do diagnoz stawianych na forach, ale ile osób tego nie robi?
Jest jeszcze problem zespołu poboreliozowego. Czasem po przejściu choroby „coś” dzieje się z organizmem. Pomimo ujemnych testów, chorzy dalej mają paskudne objawy. Nie pomagają kolejne dawki antybiotyków. Według fanklubu, to bakterie które przeżyły – ale jakim cudem u stu osób antybiotyk zabija bakterie i powoduje cofnięcie objawów, a u sto pierwszej już nie, nawet jeśli weźmie się go dosłownie sto razy więcej? Gdyby – jak sugerują dilerzy antybiotyków – przyczyną było „schowanie się” bakterii i ich „nieaktywność”, po prostu przestałyby dawać objawy.
Jak to opisałem na https://borelioza.vegie.pl (swoją drogą stronka wzbudziła w fanklubie zrozumiałą nienawiść, nawet grożono mi za nią pobiciem) „zespół poboreliozowy” może mieć kilka wytłumaczeń, które nie mają żadnego związku z bakteriami. Zalewanie wtedy organizmu litrami antybiotyków przypomina średniowieczną metodę „leczenia” ran kłutych, poprzez owijanie miecza czy sztyletu bandażem i modlenie się do niego. Zamiast zająć się pacjentem, skupiano się na przedmiocie który go zranił.
Można to schorzenie bez problemu wyleczyć – gdyby tylko chorzy z taką nienawiścią nie podchodzili do każdej sugestii, że to może jednak nie borelioza tylko coś zupełnie innego. Jeden z możliwych scenariuszy to zaburzenie szlaku wytwarzania jednego z kwasów tłuszczowych, co czasem zdarza się po ciężkich infekcjach. Szybka i prosta terapia opisana na podanej wcześniej stronce może to odwrócić w parę tygodni, antybiotyki – nic nie pomogą, nawet przez 10 lat.
Inny problem to „wykolejenie” systemu odpornościowego, co również zdarza się po ciężkich chorobach zakaźnych. Takim bardzo znanym przykładem jest gorączka reumatyczna, w której po przejściu zwykłej anginy coś się przestawia – i nasze białe krwinki rzucają się na stawy i serce. Lekarz próbujący leczyć taką gorączkę antybiotykami zabiłby pacjenta. Właściwą, ratującą życie taktyką jest podanie zwykłej aspiryny, gdyż w momencie gdy nasz układ obronny szaleje, bakterie już dawno zostały pokonane. Wygląda na to, że w przypadku boreliozy jest to nieco bardziej złożony proces i wymaga odmiennego podejścia. Zapewne wspólnymi siłami pacjentom udałoby się w końcu ułożyć odpowiedni plan działania, w końcu u mnie na forum powstała całkiem skuteczna metoda „wyciszania” reumatoidalnego zapalenia stawów, która pozwoliła większości osób odstawić leki. Tyle, że to wymaga porzucenia dogmatu „to muszą być żywe bakterie!” i przyjęcia perspektywy „a może bakterie coś mi przestawiły w organizmie i tak już zostało?”.
Na koniec trzeba wspomnieć o jednej bardzo ważnej rzeczy – naturalna odporność. Wielokrotnie badaniami wykazano, że niski poziom niektórych składników odżywczych zwiększa ryzyko zachorowania – dla przykładu, teoretycznie zdrowym ludziom, bez niedoborów pokarmowych podano tylko jeden jedyny składnik odżywczy – cysteinę. Wystarczyło, by na grypę chorowali trzy razy rzadziej, pomimo tego że mieli taki sam kontakt z wirusem! Jeden jedyny niedobór pokarmowy, którego nawet nie podejrzewali bo teoretycznie byli całkowicie zdrowi – sprawiał, że ich system obronny miał trzy razy mniejszą szansę na zniszczenie napastnika. Oczywiście niemal żadna z leczących się latami na boreliozę osób nie uzupełnia cysteiny. Tego typu „sztuczek” jest znacznie więcej, opisałem je na stronie https://odpornosc.naturalneleczenie.com.pl/. Zastosowanie się do kilku prostych rad prawdopodobnie zwiększy szansę na sukces klasycznej „lekkiej” terapii tak samo, jak zwiększyło szansę zwalczenia grypy.
Jest pewna grupa osób, które nie mogą sobie z infekcją krętkami poradzić, pomimo tego, że już kilka razy brały antybiotyki od zakaźników. Nie tędy droga – jeśli coś nie działa, to nie powtarza się tego! Owszem, można wziąć tych leków 20 razy więcej, jak radzi fanklub – i faktycznie pomogą, pytanie tylko, co ze skutkami ubocznymi? W USA około 30 000 osób rocznie umiera z powodu jednego tylko powikłania po antybiotykach, rzekomobłoniastego zapalenia jelit, na boreliozę – mniej niż 5. Nie, to nie pomyłka w tekście, ryzyko śmierci od antybiotyków jest SZEŚĆ TYSIĘCY razy większe, niż ryzyko śmierci z powodu boreliozy.
A można po prostu wzmocnić odporność, zwiększając siłę układu obronnego nawet kilkukrotnie, wtedy nawet te małe dawki leków najprawdopodobniej okażą się wystarczające. Jeśli to nic nie da, zawsze można zaryzykować terapię wielomiesięczną, ale naprawdę zostawiłbym to jako ostatnią deskę ratunku – jest ona nie tylko droga, ale też bardzo ryzykowna.