Witamina D3 a grypa i przeziębienia.

Dosłownie kilka dni temu opublikowano wyniki badania, największego chyba z dotychczas przeprowadzonych.

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/38113446/

Prawie 16 tysięcy osób, biorących udział w badaniu. Takie coś wyklucza możliwość pomyłki. Przy tak szeroko zakrojonych badaniach nie ma też mowy o fałszerstwach, tego typu rzeczy zdarzają się, ale w placówkach w dzikich krajach, gdzie badania są robione na 15 osobach i tak naprawdę zazwyczaj nigdy w ogóle żadnych pacjentów tam nie ma, wszystko od początku do końca się zmyśla. Jeśli mamy jednak zaangażowane tak duże środki, tak wielu naukowców, tak grube pieniądze, mamy kilka stopni nadzoru, lekarze podający leki mają nad sobą kontrolerów, ci z kolei też są kontrolowani, a wszystko razem jest dodatkowo nadzorowane przez jeszcze innych ludzi.

Podawano zaledwie 2000 jednostek, ale nawet tak skromne dawki wystarczają, by bardzo dużą część osób przesunąć z poziomu „niedobór” na poziom „odpowiedni”. Gdyby D3 miała wpływ na ryzyko grypy czy przeziębienia, to byłby on widoczny przy tej dawce. Suplementacja trwała rok.

I jak się okazuje, witamina D3 nie ma takiego wpływu. Tak po prostu, ludzie, którzy dostali placebo, chorowali dokładnie tak samo często jak ci, którzy dostali witaminę.

Z jednym wyjątkiem, podgrupa z bardzo dużym niedoborem faktycznie odczuła korzyść, te osoby dzięki witaminie chorowały niemal dwukrotnie rzadziej. Była to jednak grupa tak nieliczna (zaledwie 255 osób), że wyniki nie są w pełni miarodajne, ale wynik ten mniej więcej zgadza się z wynikami innych badań klinicznych, jeśli ktoś ma bardzo duży niedobór, suplementacja pomaga, jeśli ma poziom w granicach normy, albo nawet lekki niedobór, to suplementy nic nie dają.

Wielokrotnie pisałem, że niedobór D3 może być jedną – a może nawet główną – przyczyną sezonowych ataków grypy i przeziębienia. Wszystko wskazuje jednak na to, że to nie jest tak proste. No niestety, w życiu tak jest, że proste rozwiązania z reguły nie są prawdziwe. Są atrakcyjne, owszem, kuszące jest wmówienie sobie, że rozumie się, dlaczego uderzają pioruny (bo zdenerwowaliśmy Zeusa), znacznie trudniej zrozumieć jak działa ładunek elektrostatyczny czy czym jest elektron.

Wygląda na to, że faktycznie głównym, a może jedynym powodem, dla którego grypy i przeziębienia atakują zimą, jest fakt, że wirusy są w stanie przetrwać wielokrotnie dłużej w niskiej temperaturze przy niskiej wilgotności powietrza. Różnice są wręcz kolosalne, przy 5 stopniach i typowej dla zimy bardzo niskiej wilgotności, wirus zachowuje zdolność do infekcji nawet ponad 30 razy dłużej, niż przy 30 stopniach i wysokiej wilgotności.

Model szerzenia się infekcji to czysta matematyka, jeśli 1 osoba średnio po tygodniu zaraża 10, to po 2 tygodniach mamy 100, po 3 będzie to 1000, po 4 tygodniach już 10 000 chorych i tak dalej. Jeśli jednak 1 osoba zaraża średnio 2, to po 2 tygodniach mamy 2, po 3 – 4, po 4 – 8 osób. W jednym modelu jest to dziesięć tysięcy, w drugim osiem. Nie osiem tysięcy, tylko osiem osób. Pięć razy większe ryzyko przekazania wirusa innej osobie doprowadziło do tysiąc razy większej ilości chorych po zaledwie 4 „pokoleniach”. Dochodzą tu oczywiście inne zmienne, takie jak mobilność społeczeństwa (czy wszystko rozegra się w jednym małym miasteczku, czy może ludzie rozjadą się po kraju), odsetek odpornych, który będzie rósł z tygodnia na tydzień i tak dalej.

Podstawowe zasady prostego działania matematycznego pozostaną jednak niezmienione. Jeśli z jakiegoś powodu osoba chora jest w stanie zainfekować dwa razy mniej osób, to choroba nie będzie rozprzestrzeniać się dwa razy wolniej. Ona będzie się rozprzestrzeniać być może nawet dziesiątki, setki razy wolniej, albo całkowicie się zatrzyma, bo średnia nowych infekcji spadnie poniżej 1. A w przypadku wzrostu temperatury i wilgotności powietrza mamy nie dwa razy, ale trzydzieści razy mniejsze ryzyko, że wirus, którego ktoś zostawi na klamce czy nim kichnie, przetrwa na tyle długo, by kogoś zainfekować.

Niestety – albo stety – witamina D3 nie jest tą magiczną srebrną kulą, która pokona infekcje górnych dróg oddechowych. Tak, wiem, to potężny cios dla ego, też mnie zabolało, jak sobie uświadomiłem, że jednak nie znam tego tajemniczego sposobu, o którym lekarze nie powiedzą. Trudno się mówi i żyje się dalej.