Wersja anglojęzyczna wpisu:
https://healthytreatment.org/2022/08/11/two-faces-of-arachidonic-acid/
Czasem spotykam się z zarzutem, że nie daję prostych odpowiedzi – zamiast wrzucić jakiś przepis na terapię, to filozofuję, krążę wokół tematu, tworzę więcej pytań, niż odpowiedzi. No cóż – tylko dla wyjątkowo prostych ludzi świat jest nieskomplikowany. Z reguły co jednej osobie pomoże, innej zaszkodzi, dotyczy to niemal wszystkiego bez wyjątku, łącznie z tak niby oczywistymi suplementami jak jod, witamina C czy D3.
Kwas arachidonowy (AA) jest tutaj wyjątkowo niechlubnym przedstawicielem – w niektórych przypadkach wydaje się być jednym z najskuteczniejszych suplementów, w innych zaś – główną przyczyną śmiertelnych schorzeń cywilizacyjnych.
Jest to jedna z „prozapalnych” odmian omega 6, czyli w teorii powinien być tym złym. I faktycznie, większość badań epidemiologicznych dość jasno wykazuje, że jego wysokie stężenie to proszenie się o problemy. Co prawda (jak można na anglojęzycznej wikipedii przeczytać) badania w których podawano ludziom jego czystą formę nie wykazały wyraźnie szkodliwego działania, ale czas trwania tych eksperymentów był ograniczony. Co jednak, gdy ktoś jest wystawiony na jego działanie całe życie? Dla przykładu, w teorii powinien on promować formowanie się blaszek miażdżycowych u wrażliwej części populacji – co potwierdziły badania epidemiologiczne. Zwykła próba kliniczna tego nie wykaże, jako że miażdżyca rozwija się naście czy dziesiąt lat. Radzę bardzo mocno uważać, czytając artykuły wikipedyczne – z definicji jest to nie tyle encyklopedia, co raczej zbiór opinii. Można tam na przykład przeczytać, ze kwas ten nie jest kancerogenny – chociaż nie istnieje żadne badanie, które brak kancerogenności wykazało, są jedynie opinie.
Powinienem się tutaj rozpisać o kaskadzie kwasów tłuszczowych, prostaglandynach, desaturacji, naszpikować artykuł naukowymi terminami, ale uważam takie podejście za niewłaściwe z dwóch powodów. Po pierwsze, po co to komu? I tak przeciętny czytelnik nie będzie w stanie takiego czegoś zrozumieć, jeśli najpierw nie przyswoi podstaw biochemii, byłoby to popisywaniem się z mojej strony i nic by nie dało osobom, do których wpis jest skierowany. Po drugie, co jest znacznie ważniejsze – przeglądając blogi czy nawet książki, w których autorzy przyjęli taką taktykę zauważyłem, że w niemal każdym przypadku są to wywody najeżone błędami na poziomie „skoro samochód rozwija prędkość 100 km/h, to jeśli dodamy mu jeszcze cztery koła, rozwinie 200 km/h”. Piszę o tym, gdyż w tym temacie aż prosi się o wspomnienie o podwójnej roli niektórych wytwarzanych z kwasu arachidonowego prostaglandyn. Jestem pewien, że na niektórych blogach czy w opracowaniach będzie można – w zależności od tego, czy autor będzie chciał wykazać działanie pozytywne, czy negatywne – znaleźć opisy wyjętych z kontekstu fragmentów.
Znalezienie zależności i wyciągnięcie dobrego wniosku w tej całej gmatwaninie zależnych od siebie reakcji w naszym ciele jest koszmarnie trudne. Tak bardzo, że nawet najlepsi z najlepszych naukowcy nie próbują stawiać swoich wniosków za pewnik. Tworzą jakieś teorie i na ich podstawie przeprowadzają eksperymenty, jeśli efekty będą dobre – mamy nową terapię, dopóki kolejny eksperyment nie dowiedzie, że ma ona skutki uboczne. I to tak naprawdę powinno nas – osoby, które chcą coś z tego wyciągnąć – interesować. Czy w tym finalnym eksperymencie objadanie się kwasem arachidonowym przyniosło efekt? Czy w badaniach epidemiologicznych (czyli takich, gdzie – w tym wypadku – sprawdza się, co człowiek jadł i porównuje, jak często w związku z tym choruje) spożywanie pokarmów w niego bogatych niosło ze sobą ryzyko?
Skupmy się więc na faktach. Wyżej podałem już badanie, które potwierdziło coś, co miało zadziałać w teorii – nadmiar tej substancji może promować miażdżycę. Badania nad nowotworami przyniosły sprzeczne rezultaty. Osoby cierpiące na schorzenia zapalne jelit mają jego poziom w tamtym rejonie, ale eksperymentalne podanie go myszom nie zaostrzyło choroby, a wręcz miało odwrotny skutek. Z kolei dieta pozbawiona tego składnika wyciszyła reumatoidalne zapalenie stawów. Ciężko tu jednak rozstrzygnąć, czy to właśnie on był kluczowym czynnikiem.
Brak badań na temat tego, czy zmniejszenie spożycia chroni przed astmą – chociaż jest bardzo mocna teoria stawiająca jej nadmiar jako główną przyczynę rozwoju choroby.
Często można spotkać się z tezą, że to własnie wykluczenie z diety tej substancji jest przyczyną, dla której osoby na diecie wegetariańskiej żyją dłużej i rzadziej zapadają na choroby cywilizacyjne. Jest to bardzo ważne i ciekawe zagadnienie – znakomita większość wegetarian i wegan nie przestrzega zasad suplementacji na tej diecie, mają niedobory i powinni chorować nawet częściej, niż średnia populacji – a pomimo tego mają lepsze zdrowie. Odpowiedź na pytanie „czy kwas arachidonowy jest zdrowy” będzie ważna zarówno dla przeciętnego zjadacza parówek, jak i dla osób na diecie bezmięsnej – gdyż mogłyby wtedy dołożyć kolejny suplement zapewniający jeszcze lepsze zdrowie i jeszcze niższe ryzyko chorób.
Pora przejść do pozytywów. Tu jest pewien problem, na który zresztą można natknąć się przy każdej niemal substancji nie podlegającej opatentowaniu. Brak badań. Teoria mówi nam, że „coś jest na rzeczy”, ale nikt nie sprawdzi co z tym dalej można zrobić.
Wiadomo, że tłuszcz ten jest jednym z głównych składników mózgu ludzkiego – można wręcz powiedzieć, że ten narząd jest z niego zbudowany. Narzuca się pytanie – czy problemy umysłowe i emocjonalne mogą mieć związek z niedoborem bądź nadmiarem tej substancji?
I tu warto się przyjrzeć jednemu z najpopularniejszych – zaburzeniom dwubiegunowym. Sprawdzono poziom kwasów tłuszczowych w błonach czerwonych krwinek u chorych oraz u osób zdrowych. Co się okazuje? Chorzy na manię dwubiegunową mają mniej niż połowę kwasu arachidonowego. Warto to podkreślić – w chorobie która dotyka co trzydziestego człowieka, poziom pewnego składnika odżywczego jest o ponad połowę niższy niż u osób zdrowych. Co z tym zrobiono? Nic, oczywiście. Chorzy na bipolar są kopalnią złota. Nie mówię, że suplementacja na pewno bym im pomogła – bez próby klinicznej nie da się tego stwierdzić, można jedynie zgadywać. Ale biorąc pod uwagę częstotliwość występowania choroby i wagę dowodów, brak testów jest po prostu zbrodnią na ludzkości.
Nieco więcej szczęścia mają rodzice dzieci cierpiących na autyzm. Tu nie da się na chorobie zarobić takiej kasy, więc przepchnięto próby kliniczne – jako że i w tym schorzeniu były niedobory. W jednej z nich suplementacja AA razem z DHA (popularne omega 3) przyniosła dość dobry wynik. Terapia trwała krótko i dawki były tam dość niskie, odpowiadające 2-3 jajkom dziennie, ale efekt był możliwy do zauważenia.
Uważam, że warto próbować suplementacji w schizofrenii – chorzy mają obniżone stężenie AA. Nie wiadomo oczywiście, czy przyniesie to pozytywny efekt, czy może nawet wprost przeciwny, ale złotą zasadą powinno być, że gdy w nieuleczalnej chorobie stwierdza się niedobór składnika odżywczego, a nikt nigdy nie przeprowadził nad tym poważniejszych badań – próbujemy, bo bilans strat i zysków jest dla nas bardzo korzystny.
Sugeruje się, że suplementacja może hamować degeneracyjne zmiany mózgu związane ze starzeniem się (to dość odważna interpretacja tego badania), ale z drugiej strony – są bardzo poważne podejrzenia, że jego nadmiar w diecie może wywołać starcze schorzenia degeneracyjne mózgu.
Czasem jest polecany ludziom trenującym na siłowni – faktycznie działa, poprzez zwiększenie stopnia uszkodzenia mięśni, w efekcie trening przynosi lepsze efekty – budowanie masy mięśniowej to dosłownie niszczenie tkanki, która następnie jest odbudowywana z nawiązką. Uważałbym z nim jednak – potencjalne zniszczenia stawów i ścięgien, niska skuteczność oraz wysoka cena stawia sensowność suplementacji pod znakiem zapytania. Z drugiej strony, są ludzie dla których każdy kilogram jest dosłownie na wagę złota – taka różnica gwarantuje wygraną na zawodach.
Pora na małe podsumowanie. Wszystko wskazuje na to, że jeśli nawet u kogoś pojawią się niedobory tej substancji, nie wynikają one z braków w diecie (weganie nie mają problemów zdrowotnych pomimo praktycznie zerowego spożycia), ale z problemów jakie ma organizm z jego wytwarzaniem z „półproduktów”. Suplementacja byłaby w takiej sytuacji maskowaniem objawów. Jeśli jednak miałaby wyleczyć kogoś z teoretycznie nieuleczalnych chorób, takich jak autyzm, schizofrenia czy dwubiegunówka – czemu nie spróbować? Cały artykuł powstał właśnie z uwagi na te kilka schorzeń – jest możliwość, że w tym wypadku suplementacja AA jest jedynym naprawdę działającym lekiem.
W Polsce praktycznie niemożliwym jest kupienie go w rozsądnej cenie, jest kilka preparatów dla kulturystów, ale radziłbym z nimi uważać – bardzo łatwo tu o podróbkę, jedna z firm sprzedaje kapsułki z proszkiem jako AA, podając jego ilość w jednej tabletce wyższą, niż waży ona razem z osłonką. Ceny też są zabójcze. Można próbować sprowadzać go z Chin, poprzez serwisy typu Alibaba.