Jak jeden suplement może zmienić życie

Anglojęzyczna wersja wpisu:

https://healthytreatment.org/2022/02/15/how-one-supplement-can-change-our-life/

Tytuł nieco na wyrost, bo chodzi o życie myszy, ale i tak może to zrobić wrażenie.

Ale ale, trzeba zacząć od początku. I to z grubej rury, filozoficznie. O wolnej woli, czy raczej o tym, że ona jest w dużej mierze iluzją. Chce nam się jeść i niby możemy wybrać, co zjemy, ale… to, co nam będzie smakować, jest uzależnione od naszych genów, a także aktualnego stanu naszego organizmu. Brakuje mu potasu, więc nagle mamy ochotę na banana, podejmujemy „wolną decyzję” o zjedzeniu go. Tyle że nie robimy tego „my” jako nasza osobowość, tylko nasze ciało, a słowa którymi to uzasadniamy są właśnie tym, uzasadnieniem. Można oczywiście wchodzić w to głębiej, a co, jeśli zdecydujemy się w ogóle nie jeść? Ha, oszukaliśmy przeznaczenie, pokazaliśmy organizmowi że nie jesteśmy niewolnikami! Ale… może coś stało za naszą decyzją, żeby nic nie jeść? Niestety, stało. Każda decyzja jest wynikiem „czegoś”.

Tu otwiera się pole do nie kończących się dywagacji, typu czy można kogoś karać za przestępstwo, jeśli jest ono wynikiem pewnej predestynacji, wymuszenia budową genetyczną przestępcy? A może właśnie można zrobić z nim wszystko, bo jest tylko zbiorem odruchów? Zostawiam te rozważania autorom blogów zorientowanych filozoficznie, na razie zapiszmy sobie na karteczce „nasze decyzje zależą od stanu naszego ciała” i lecimy dalej.

Kolejna rzecz, którą warto poruszyć, to tak zwana wyuczona bezradność. W dużym skrócie, jeśli będziemy poddawać jakieś zwierzę (na przykład człowieka) negatywnym bodźcom, tak, żeby nie mógł ich uniknąć, to po pewnym czasie przestanie ich unikać, nawet jeśli pojawi się droga ucieczki. W drastycznej formie było to widać w eksperymentach z psami, gdzie rażono je prądem w klatce. Gdy zwierzę przekonało się, że ucieczka nic nie da, wpadało w marazm i nie uciekało nawet wtedy, gdy klatka została otwarta.

Ten fenomen odpowiada za bardzo wiele przypadków nerwic czy depresji. Bez trudu można wyobrazić sobie młodego mężczyznę, który nie jest ani bardzo urodziwy, ani specjalnie wygadany, za to ma ciężkie uzależnienie od internetu. Przy jakiejkolwiek próbie poznania kobiety, zostanie dość brutalnie odrzucony, bo kobiet nie interesują tacy niezbyt wygadani i niezbyt ładni mężczyźni. Po którejś z kolei próbie nasz bohater nie będzie dalej próbował, za to pogrąży się jeszcze bardziej w internecie, przez co jego umiejętności rozmowy dodatkowo się pogorszą, a krąg realnych znajomych zmniejszy. Wpada w spiralę samotności.

Dziś na jednym forum widziałem wpis gościa, który w wieku ponad 40 lat próbuje zmienić pracę, bo ile można być urzędnikiem. Po którymś z kolei wysłanym CV nie ma ochoty na następne i przestawił się na tryb „to wszystko wina tego złego systemu”. Zdobycie dodatkowych umiejętności przerasta jego możliwości, bo poniósł zbyt wiele porażek, by zdobyć się na kolejne działanie. Cały wątek to była jedna wielka wymówka i wyzwiska pod adresem osób które sugerowały, że może jednak powinien mieć coś więcej do zaoferowania pracodawcy, niż „komunikatywny angielski” (w praktyce na poziomie A2).

Każdy człowiek potrzebuje czasem nagrody, żeby działać dalej. Przy planowaniu czegokolwiek w życiu trzeba to uwzględnić. Zaryzykowałbym twierdzenie, że ponad 90% podejmowanych prób zmiany swojego życia upada dlatego, że ludzie chcą zmienić za dużo naraz, przez co się wypalają, nie dostając żadnej „nagrody”. Sam obecnie jestem w trakcie zdobywania 2 nowych umiejętności, które pozwolą mi mam nadzieję nieco więcej zarabiać, ale uwzględniłem tę pułapkę i podzieliłem mój „kurs” na bardzo, bardzo małe fragmenty. Codziennie przerabiam jeden, ale robię to, choćby świat miał się zawalić.

Głupie? Że potrafilibyście inaczej? To gdzie efekty tego potrafienia, jakoś nie wierzę, że bloga czytają same osoby z ciałami supermodeli czy supermodelek, z pensją powyżej 15 tysięcy na rękę i z wachlarzem dodatkowych umiejętności, który zachwyci każdego. Bo gwarantuję, że te właśnie rzeczy są w zasięgu niemal każdej osoby, która poświęci na ich zdobywanie odpowiednio dużo czasu. I nie zrezygnuje zaraz po starcie. Nie mówię tu o osobach z IQ w granicach upośledzenia umysłowego, bo jak zaznaczyłem na początku akapitu, chodzi mi o czytelników tego bloga.

Ludzie rzucają się na rzeczy zbyt trudne, po czym po kilku zaledwie dniach rezygnują, bo nie mają żadnej „nagrody”. Wracamy do samego początku wpisu, gdzie mieliśmy zapisać na karteczce, że nasze decyzje zależą od stanu naszego ciała. Chcemy uczyć się jakiegoś języka, czy obcego, czy języka programowania, ale ciało mówi „nie chce mi się, włącz serial”. Jeśli jednak mamy jakąś nagrodę (widoczny efekt nauki w postaci premii za zdane egzaminy), albo zbliżającą się karę (utrata pracy jak nie opanujemy tego języka), ta dodatkowa motywacja sprawia, że możemy uczyć się dłużej.

Co jednak, gdy ktoś padł ofiarą wyuczonej bezradności? Taka osoba nie będzie wrażliwa ani na nagrody, ani na kary. Żyje w marazmie z dnia na dzień. Nie można takiej osobie dać rady typu „po prostu rób to, co ja”, bo dla takiej osoby wysiłek konieczny do tego, by zrobić najprostszą czynność jest porównywalny do tego, który Wy musicie wykonać, żeby nauczyć się tego nowego języka i zacząć zarabiać dwa razy więcej.

Są sztuczki psychologiczne, jedną z nich opisałem wyżej, bardzo niewielka praca, ale wykonywana codziennie, aż wejdzie w nawyk i przestanie męczyć, bo co prawda decyzje są bardzo kosztowne energetycznie, ale nawyki są niemal całkowicie darmowe. Druga to stopniowe wychodzenie z tego, wykonując najprostsze czynności, dające natychmiastową satysfakcję. Sklejenie modelu. Ułożenie puzzli. Rozpalenie ogniska i upieczenie ziemniaków.

Dziś natknąłem się na opis badania z udziałem myszy, które może zrewolucjonizować podejście do tego problemu. Naukowcy testowali tam „chroniczny stres związany z porażkami w życiu społecznym”, w dość prymitywny sposób, myszy przegrywały walki. Wpadały w marazm, ale co ciekawsze, zmieniał się ich skład flory jelitowej, a tym samym stężenie kwasów tłuszczowych produkowanych przez bakterie tej flory. Ktoś jednak wpadł na pomysł, żeby dać połowie zwierząt betainę. Nie „betainę HCL”, która jest używana do „zakwaszania żołądka”, tylko zwykłą betainę, TMG.

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/32379622/

I stał się cud. Myszy, które dostały to cudo, zachowały zdolność do dalszego działania, pomimo ciągłych porażek. Ich flora jelitowa pozostała w dużej mierze niezmieniona, podobnie jak stężenie odpowiednich kwasów tłuszczowych. Pytanie tylko, co był pierwsze, koń czy wóz? Czy to betaina wpłynęła na bakterie w jelitach myszy, uniemożliwiając zmianę składu i tym samym uniemożliwiając powstanie stresu, czy może wpłynęła na mózg zwierzęcia, przez co nie pojawił się stres, a to dopiero uniemożliwiło zmianę składu flory na „stresową”? Innymi słowy, czy zmiana składu flory jelitowej jest przyczyną, czy skutkiem stresu?

Betainą się interesuję, bo to podstawa sprawnego procesu metylacji, kto wie, może właśnie on tu zadziałał? Według jednej dość mocnej hipotezy, depresja wynika z podwyższenia homocysteiny i zaburzenia metylacji, może u zwierząt zadziałało to podobnie? Ciężko rozstrzygnąć.

Badanie pokazuje rzecz wzbudzającą jednocześnie strach i nadzieję. Strach, bo widać, jak bardzo to, co uważamy za „naszą osobowość” zależy od zwykłej chemii, zwykła zmiana diety sprawi, że będziemy zachowywać się zupełnie inaczej. Nadzieję, bo tak naprawdę „mnie” nie interesuje to, na ile moje samopoczucie jest „sterowane”, to, co dla mnie ważne, to możliwość przejęcia tego steru i pokierowania w lepszą stronę. Jeśli wyniki przekładają się na ludzi, to jeden suplement, kosztujący naprawdę grosze (kupiłem niedawno pół kg za 40 zł) może odmienić życie.

Gdzie ta odmiana życia, zapytacie? Że zwierzę się nie męczy? Tylko tyle?

AŻ TYLE. Brak zmęczenia porażką czy brakiem szybkich efektów to naprawdę coś, co oddziela osoby, którym „się udało” od tych, co zostali w tyle. W każdej dziedzinie. Oczywiście trzeba też trochę pomyśleć i ustalić sobie taktykę działania, ale rezultatem może być dosłownie całkowita zmiana życia. Ten uzależniony od internetu brzydal może oczywiście całą nową energię marnować na pisanie tasiemcowych postów w internecie, jak to nic się nie da zrobić, ale może też ją wykorzystać na pójście na siłownię, do fryzjera i do sklepu po nowe ubrania. A co najważniejsze, do nauki rozmowy z drugim człowiekiem i poszerzania kręgu znajomych. Znajdzie dziewczynę i założy szczęśliwą rodzinę, zamiast być nieszczęśliwym nieudacznikiem. Urzędnik, który chce zmienić zawód zamiast 3 godziny dziennie pisać posty o tym, że to niemożliwe bo taki mamy w Polsce klimat, nauczy się w końcu pierwszej w swoim życiu przydatnej na rynku pracy umiejętności i ją wykorzysta. Zamiast żyć z dnia na dzień z widmem bankructwa pod ciężarem kredytów, pierwszy raz poczuje wolność.

Dla osób, które chcą spróbować. KONIECZNIE trzeba zwrócić uwagę, by była to czysta betaina, trimetyloglicyna, TMG. W żadnym wypadku nie może to być betaina HCL, można łatwo rozpoznać, bo wersja HCL jest potwornie wręcz kwaśna. Ciężko jednak rozstrzygnąć, jaka dawka u człowieka byłaby odpowiednikiem tej stosowanej u myszy. Zwierzęta dostały 2,5% w wodzie pitnej. U ludzi stosuje się dawki od 0,5 grama do nawet 15, przy czym takie wysokie należy rozbić na mniejsze porcje.

Można pokusić się o przelicznik, mysz zjada dziennie 12 kcal, a pije 4 ml. Jeśli przeliczyć kalorie na zapotrzebowanie człowieka, to należy pomnożyć wynik razy 200. Na każde 2400 kcal, myszy przyjmowały 800 ml wody, w której znajdowało się 20 gramów betainy. To dość wysoka dawka i nie wiem, czy rozsądne jest jej ryzykowanie. Jeśli efekt zależy od poprawienia sprawności metylacji, to powinny wystarczyć o wiele mniejsze, rzędu 1-2 gramów dziennie. Jeśli jednak ma dojść do zmiany składu flory jelitowej, to faktycznie powinny być nieco większe, ale naprawdę nie ma chyba możliwości rozstrzygnięcia, na ile to jest bezpieczne. Stosowano zbliżone dawki w próbach klinicznych u ludzi bez skutków ubocznych innych niż rozwolnienia z powodu zbyt dużej porcji jednorazowej, ale to tylko wstępne badania.

Comments

comments