Przypadek Pawlikowskiej

No nie, jednak nie mogę nie zabrać głosu w sprawie tej ostatniej afery.

Ale może zacznę od czegoś innego, od opisu przypadku, gdy ktoś zabił się witaminą C. Nawet nie dożylną, naczytał się w internecie i brał zwykłą, w tabletkach, tylko w bardzo dużych dawkach. Nerki tego nie wytrzymały, a pacjent nawet po trafieniu do szpitala odmawiał wszelkich zabiegów, bo nie wierzył w medycynę.

Co zwraca uwagę – postawa lekarzy, opisujących to zdarzenie. Podkreślili, że najważniejszą rzeczą w etyce lekarskiej jest wybór, który zostawia się pacjentowi. Wolność jest najbardziej świętą wartością.

Można to rozwinąć o wolność wypowiedzi, która coraz częściej niestety oznacz „wolno Ci posiadać takie poglądy, z którymi ja się zgadzam”.

W historii medycyny, a zwłaszcza psychiatrii, jest bardzo wiele ciemnych kart. W zasadzie można to ująć inaczej, jest tylko kilka pozytywów, a cała reszta to historia przemocy wobec pacjenta, odbierania mu wolności wyboru, często po to tylko, by dać upust swoim sadystycznym skłonnościom.

Szczególnie ważne dla całej sprawy będzie przypomnienie przebiegu eksperymentu Rosenhana, można o tym przeczytać na wiki. W dużym skrócie, zawodowy – a jakże – psycholog stwierdził, że coś jest nie tak w państwie duńskim i diagnozy w psychiatrii są stawiane kompletnie losowo. Żeby sprawdzić, czy ma rację, wysłał do różnych szpitali fałszywych pacjentów, którzy mieli tylko przez chwilę udawać „wariatów”, żeby dostać się do środka, a potem normalnie funkcjonować, jak na co dzień, przy okazji zbierając dane dziennikarskie o pracy szpitali. Przetestowano 12 ośrodków w USA, gdzie przecież poziom powinien być znacznie wyższy niż w Polsce.

Skuteczność diagnozy psychiatrycznej? ZERO. W ani jednym przypadku zespół lekarzy nie był w stanie postawić prawidłowej diagnozy, a pacjenci najczęściej spotykali się z próbami wmówienia czegoś, czego nigdy nie było a także z przymusową farmakoterapią, pomimo braku jakichkolwiek, najmniejszych nawet objawów (bo to przecież były osoby całkowicie zdrowe, które nie udawały w tamtym momencie chorych). Co więcej, inni pacjenci bez żadnego problemu prawidłowo diagnozowali te osoby jako zdrowe, od razu też domyślili się też, że to podstawieni dziennikarze.

Jeden z czołowych ośrodków oburzył się na publikację wyników, stwierdził, że u nich nic takiego nie mogłoby mieć miejsca, jak Rosenhan jest taki mądry, niech do nich wyśle podstawionych pacjentów! No i wysłał, ośrodek bez najmniejszego problemu wyłapał podstawionych, czyli co czwartego przyjmowanego w tamtym okresie pacjenta. Radość personelu ośrodka z tak łatwego wyłapania oszustów nie trwała jednak długo, gdyż Rosenhan wyznał, że nie wysłał tam ani jednego podstawionego pacjenta.

Psychiatria to szczególna dziedzina, gdzie diagnozę stawia się na „jak mi się wydaje”, a nie na podstawie obiektywnych badań (takich jak np wynik RTG czy poziom substancji we krwi). Z powyższego eksperumentu wynika jasno, że te diagnozy naprawdę są losowe. Jest to też dziedzina, w której tradycją są terapie, które przynoszą znacznie więcej szkody, niż pożytku (lobotomia, przepisywanie narkotyków których dziś nie wolno nawet posiadać, elektrowstrząsy zamieniające człowieka w warzywo i tak dalej). Znakomita większość terapii, stosowanych w przeszłości w psychiatrii, obecnie jest albo wycofana i rzadko używana, albo wprost zakazana, niekiedy z karą wieloletniego więzienia za próbę ich prowadzenia.

Jest to też jedyna chyba dziedzina medycyny, w której w dalszym ciągu są silne tendencje do tego, by to lekarz miał pełne prawo do decyzji, a pacjent nie mógł nawet w internecie poczytać o potencjalnej szkodliwości przepisywanych mu leków. W ogóle najchętniej przypinali by ludzi pasami i robili co chcieli, bo przecież wiedzą lepiej i są nieomylni w swoich diagnozach.

Z samymi lekami z grupy SSRI też jest poważny problem, były bardzo poważne naruszenia podczas procesu ich rejestracji i coraz częściej pojawiają się głosy, że te substancje w ogóle nigdy nie powinny zostać dopuszczone do leczenia ludzi. Mam właśnie przed oczami wynik badania klinicznego, gdzie porównano ich skuteczność w leczeniu depresji z… ćwiczeniami fizycznymi. Z tym memicznym „idź pobiegaj”. Ćwiczenia okazały się o wiele skuteczniejsze, nie dość, że poprawa była wyraźniejsza, to na dodatek była znacznie trwalsza, osoby które tylko zaczęły się ruszać i nie brały leków miały aż pieć razy (!) większą szansę na to, że wyleczą się trwale i nie będzie nawrotów, w porównaniu do grupy, która oprócz ćwiczeń stosowała tabletki. Nie ma tu pomyłki, tabletki dosłownie pogorszyły rokowania i to bardzo wyraźnie, bo aż pięciokrotnie zwiększyły ryzko nawrotu choroby. Pacjent w Polsce nie tylko nie dostaje informacji o tym, że jest skuteczna alternatywa dla farmakoterapii, ale wręcz próbuje mu się zakazać dostępu do tego typu danych.

Jak dla mnie to jakiś nieśmieszny żart, to trochę tak, jakby zakaźnik groził pozwem za cytowanie badań, w których ostrzega się przed tym, że nadmierne przepisywanie antybiotyków doprowadzi do powstania szczepów opornych. To bardziej przypomina biznesmenów broniących swojego produktu, niż lekarzy broniących pacjentów.

Wolność wypowiedzi i wolność wyboru to najważniejsze filary naszej cywilizacji, bez tego wracamy do czasów, w których psychiatra mógł dla zabawy zamienić człowieka w warzywo, robiąc mu lobotomię, a najczęstszym obrazkiem pod gabinetem takiego „lekarza” była kolejka uzależnionych od narkotyków zombie. I owszem, wtedy też były głosy nawiedzonych, że jak można to krytykować, przecież to medycyna, jakby to było niewłaściwe nikt by przecież nie przepisywał ludziom takich rzeczy?

Są oczywiście sytuacje dwuznaczne, takie jak na przykład dobro dzieci, co jeśli rodzice odmawiają zabiegu ratującego życie dziecku? Są sytuacje, gdy dana osoba staje się zagrożeniem dla innych, na przykład rozsiewa prątki gruźlicy. Ale jeśli pacjent chce się leczyć przykładając sobie hubę, to jego święte prawo. Byle sprzedawca huby nie podawał się za dyplomowanego lekarza i byle nie wmawiał pacjentowi, że to oficjalna terapia medyczna.

Osoby, które próbują wejść na ścieżkę prawną nie zdają chyba sobie sprawy, jaką puszkę Pandory mogą otworzyć. To byłby precedens penalizacji wypowiedzi, z którą nie zgadza się jakaś instytucja. Przekroczenie takiej granicy sprawia, że kolejne kroki nie są już tak trudne do realizacji.

Zresztą, jak to by miało wyglądać? „Poglądy szkodliwe dla zdrowia”? Według kogo? Opieramy się na tym, co wykazano w badaniach klinicznych? Cyk, pozew dla wszystkich tych profili, które umieszczają memy typu „Depresji nie wyleczysz bieganiem!”. Zapewne załapałoby się większość osób, które tak w internecie próbują to przeforsować.

Może oprzemy się na tym, co sądzi jakaś organizacja? To co powiem, może dla niektórych być szokiem, lepiej usiądźcie, jak czytacie to na telefonie. Nie ma czegoś takiego, jak „stanowisko medycyny”. Co według organizacji A jest dobre, według stowarzyszenia B jest złe. Kuracja będąca standardem w jednym kraju, będzie nielegalna w drugim. Wreszcie co wczoraj było powszechnie uważane za korzystne, dziś jest zakazane. Mamy zbiór danych i na ich podstawie powstaje konsensus, który to konsensus zmienia się z dnia na dzień.

No dobra, to może wytyczną będzie prawo obowiązujące w danym kraju? Ooo, to już byłoby naprawdę bardzo ciekawe. „Tak, proszę pani, dopisujemy paragraf penalizujący mówienie rzeczy, które są szkodliwe dla zdrowia według prawa naszego kraju. Tak, rozpatrzyliśmy wniosek dotyczący pani Pawlikowskiej, ale nie dopatrzyliśmy się znamion przestępstwa, w końcu jedynie ostrzegała przed skutkami ubocznymi, a więc dbała o zdrowie”

„Niemniej podczas rozpatrywania sprawy, zauważyliśmy, że ma pani piorun na zdjęciu profilowym. Po dokładniejszej analizie konta facebookowego znaleźliśmy nawoływania do legalizacji aborcji w Polsce. Naprawdę ciężko o bardziej ewidentny przykład szkodzenia zdrowia, w końcu według prawa polskiego nawołuje pani wprost do morderstwa. Słucham? Co pani mówi? Artykuł 54 konstytucji, wolność wyrażania poglądów? Przykro nam, konstytucją już zdążyła się pani podetrzeć”.