Fałszowanie badań

Trochę za długo znęcałem się nad różnymi nie działającymi „alternatywami”, pora pojeździć po tej normalnej, oficjalnej medycynie.

W jaki sposób fałszuje się badania? Rzadko kiedy robi się to wprost. Takie oszustwa zbyt łatwo wykryć, konsekwencje mogą być niewspółmierne do zysków. Ale system można obejść na wiele sposobów, bardzo często zupełnie zgodnie z prawem.

Wyobraźmy sobie próbę kliniczną szczepionki przeciw grypie. Bardzo chcemy udowodnić, że ona działa. Część pacjentów dostała normalny zastrzyk, część placebo. Ale wyniki nie są takie piękne – ci, którzy dostali placebo rzadziej chorowali! Co zrobić? Sprawdza się inne parametry! Ile dni zwolnienia z pracy brali zaszczepieni, ile ci z placebo? Która grupa rzadziej chorowała na potwierdzoną laboratoryjnie grypę? Która rzadziej na przeziębienia? Która miała mniej dni gorączki? Wybierając odpowiednio dużą ilość parametrów, można znaleźć w końcu taki, który się poprawił – i napisać wielkimi kulfonami „szczepionka jest skuteczniejsza od placebo!”.

Co zrobić, gdy wyniki są druzgocące, testowany lek po prostu szkodzi i żadną miarą nie da się wykazać, że zrobił cokolwiek dobrego? Żaden problem! Badanie przerywamy pod sam koniec, albo kończymy ale wyniku nigdzie nie publikujemy. Nie ma wyników, nie ma problemu!

To wszystko jest takie kłopotliwe, trzeba wybierać, przebierać, kombinować… a można przecież prościej. Można tak ustawić warunki, żeby badanie nie miało prawa nic wykazać, albo żeby dało wynik jakiego oczekujemy. W jednym z badań nad skutecznością omega 3 zastosowano jako placebo bardzo dobrze działającą na serce oliwę z oliwek. Przy badaniu skuteczności witaminy D3 podawano ją w środku lata, albo w dawkach, które nie miały prawa zadziałać. Podobnie przy testowaniu skuteczności oleju z wiesiołka – chorzy dostali go tyle, że nie mogło to w żaden sposób wpłynąć na ich zdrowie. Chcąc wykazać działanie statyn, można podawać je wśród populacji, gdzie jest bardzo dużo przypadków genetycznych chorób dla których statyny mają bardzo silne działanie – wtedy „statystyczny” człowiek będzie miał bardzo dużą poprawę, na tej zasadzie, na jakiej w fabryce gdzie szef zarabia 100 000 a pracownik 700 zł, statystyczna wypłata wynosi 12 000 zł.

Pora na przykłady:

Na pierwszy ogień pójdą okryte złą sławą SSRI, selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny, jeden z najczęściej przepisywanych leków. Badania wykazują, że są one niesamowicie skuteczne i bezpieczne. Ale ktoś przyjrzał się tym badaniom dokładniej:

http://www.nejm.org/doi/full/10.1056/NEJMsa065779#t=article

Najważniejszy fragment: co prawda 94% badań przyniosło pozytywne wyniki, ale gdy uwzględniono również te z nich, które nie zostały opublikowane – w zaledwie 51% przypadków leki okazały się skuteczniejsze od placebo. W praktyce oznacza to, że ich skuteczność równała się skuteczności wody z kranu. Żeby było ciekawiej, nawet te pozytywny wyniki były często efektem zmiany badanego parametru.

crazy-829178_960_720

Oczywiście każdy, kto brał SSRI wie, że te kapsułki „coś” robią. Ten gigantyczny odsetek nieudanych prób klinicznych nie brał się z tego, że one nic nie robiły – owszem, w jakiś sposób działały. Na przykład – pacjenci którzy je brali znacznie częściej popełniali samobójstwa. Mieli skutki uboczne, które ciągnęły się całymi latami po odstawieniu. Odczuwali znaczne pogorszenie objawów. Mieli znacznie częściej nawroty choroby.

Statyny, popularne „tabletki na cholesterol”.

Mamy bardzo  podobną sytuację jak wyżej, ktoś przyjrzał się wykonanym do tej pory próbom klinicznym:

http://journals.plos.org/plosmedicine/article?id=10.1371/journal.pmed.0040184

Część prób była prowadzona przez producentów leków, część – przez niezależne, rządkowe ośrodki, porównano tutaj statyny z innymi lekami. Jak się okazuje, gdy skuteczność pastylki sprawdzał ich producent, szansa na to, że wynik będzie pozytywny była aż dwadzieścia razy (!) wyższa, niż gdy badali je niezależni naukowcy. Co więcej, im dokładniej było prowadzone badania i im rygorystyczniej przestrzegano procedur, tym niższa była szansa powodzenia. Statyny oczywiście w jakimś stopniu działają, ale nawet jeśli przyjąć oficjalne dane, zapobiegną jednej śmierci pacjenta na rok jeśli będzie je brało 1000 osób – czyli przez 30 lat ich brania statystyczny Kowalski będzie miał ryzyko śmierci zmniejszone o 3%.

Kochane szczepionki przeciw grypie.

syringe-957260_960_720

I w tym wypadku warto się przyjrzeć temu, jaka jest różnica między wynikami badań w zależności od tego, kto je przeprowadza:

http://www.bmj.com/content/338/bmj.b354

Łatwo się domyśleć wyniku – badania rządkowe dwukrotnie rzadziej wykazywały, że szczepionki przyniosły pozytywny efekt. Dochodzi tu jeszcze jeden aspekt, o którym nie wspomniałem, tak zwany „impact factor” – jest to taka jakby „reputacja” wydawnictwa. Im wyższy jest ten wskaźnik, tym bardziej liczą się wyniki badań pod nim opublikowanych. Te badania, które były sponsorowane przez producenta i dały lepsze wyniki, zostały opublikowane w najbardziej cenionych wydawnictwach, chociaż wcale nie były najlepiej przeprowadzone, a wprost przeciwnie.

Na koniec dwie ciekawostki, sytuacje, w których dwa badania prowadzone przez dwie różne grupy naukowców dały skrajnie różne wyniki.

Pierwsza z nich dotyczy wlewów dożylnych z EDTA:

http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/2108254

W badaniu tym podzielono pacjentów na 2 grupy, jedna dostała EDTA, druga placebo. Ale już po 10 sesjach poprawa była tak dramatyczna (podwojenie, a czasem potrojenie wydolności tlenowej), że nie było możliwości utrzymania tajemnicy placebo, zarówno lekarze, jak i pacjenci widzieli, kto dostaje lek. Uznano, że nieetycznym byłoby kontynuowanie próby w ten sposób i pacjenci otrzymujący wcześniej placebo również dostali EDTA, odczuwając identyczną poprawę.

Dla porównania próby prowadzone przez agencje rządowe (przykład, przykład) nie wykazały żadnego efektu.

To jeszcze można tłumaczyć oszustwem tych „alternatywnych”, ale co zrobić, gdy wyniki na podstawie których ustala się oficjalne terapie stoją w sprzeczności z całą posiadaną wiedzą medyczną? Co więcej, różnica między wynikiem a obecnym stanem wiedzy czy nawet zwykłym rozsądkiem jest po prostu horrendalna?

Swego czasu było dużo krzyku o to, że dzieci w Afryce potrzebują przede wszystkim jedzenia, a w drugiej kolejności leków przeciw AIDS (swoją drogą, badania nad AIDS i przekręty przy nich to temat na dłuuuuugi artykuł), że ich problemy z odpornością biorą się głównie z głodu. Koszt jednej terapii pozwoliłby wyżywić setkę dzieci, ale nie dałby zarobić producentom leków, więc szarpano się całymi latami co wysyłać. Oczywiście najlepsze wyjście to wysłanie jednego i drugiego, ale jakoś nigdy na obie te rzeczy nie było pieniędzy.

Aby to rozstrzygnąć, przeprowadzono badanie, szeroko komentowane, przedstawiane na panelach dotyczących pomocy Afryce i przy ustalaniu strategii:

https://nutritionj.biomedcentral.com/articles/10.1186/1475-2891-5-27

Wyszło czarno na białym, bez żadnych wątpliwości, że dzieci niedożywione mają dokładnie taki sam poziom CD4 (wskaźnik odporności i zaawansowania AIDS) niż te, które jedzą normalnie, skrajnie niedożywione dziecko bez HIV ma poziom CD4 prawie 1400 (normalny jest około 1200), wysyłamy leki!

A co się stało, gdy sprawdzono poziom CD4 u anorektyczek, w Europie, gdzie naukowcy patrzą sobie na ręce i trudniej o fałszerstwa?

http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/17584867

Czary mary, anorektyczki nie będące nosicielami HIV miały poziom CD4 około 200, czyli taki, jaki jest spotykany w ciężkim, zaawansowanym AIDS.

Normalnie niedożywienie Schrödingera, przy którym jednocześnie poziom CD4 w ogóle nie spada, oraz spada o ponad 80%, w zależności od tego, na czym można akurat zarobić.

Najlepsze jest to, że te dwa badania są obok siebie w bazie danych, wszyscy ci lekarze i naukowcy widzą te dwa skrajne, niemożliwe do pogodzenia wyniki – i nawet im powieka nie drgnie.