Wersja anglojęzyczna tego wpisu:
https://healthytreatment.org/2022/08/22/tryptophan/
(uwaga – polecam przeczytać również ten wpis, a podczas suplementacji stosować osłonowo duże dawki witaminy B6, rzędu kilkudziesięciu mg)
Tryptofan to jeden z moich ulubionych suplementów. Rzadko kiedy zdarza się coś, co pomaga tak dużemu procentowi ludzi, dając bardzo silny i wyraźny efekt. Większość specyfików omawianych przeze mnie na forum pomaga z reguły niewielkiej ilości chorych i wymaga długiej suplementacji – na przykład omega 3, które co prawda są jednym z najskuteczniejszych środków przeciw nerwicom i depresjom, ale na efekty trzeba czekać tak długo i są one tak powolne, że sporo osób się zniechęca, albo też nie zauważa poprawy – ciężko dostrzec tak powolny proces.
Omawiany tu specyfik wyróżnia się na tle pozostałych. Z reguły stosujące go osoby reagowały zachwytem. W dosłownie kilka dni znikały problemy z bezsennością, objawy nerwicowe czy depresja, ludzie nabierali nowych chęci do życia. W moim przypadku jego zastosowanie doprowadziło – między innymi – do powstania tego bloga. Coś, co z braku czasu i motywacji odkładałem przez ponad rok, nagle wydało się rzeczą bardzo prostą.
Tryptofan jest aminokwasem egzogennym. Organizm ludzki nie jest w stanie go wytworzyć, więc musimy dostarczać w pożywieniu odpowiednią ilość. Najbardziej interesująca nas właściwość to fakt, że jest on niezbędnym składnikiem produkcji serotoniny, substancji odpowiadającej za stan zadowolenia, regulującą sen i – ogólnie – mającą podstawowe znaczenie dla samopoczucia. Gdy brakuje tryptofanu, brakuje serotoniny. Co wtedy robi współczesna medycyna? Faszeruje ludzi ciężkimi psychotropami, żeby nie czuli tego spadku, albo też stosuje substancje, które mają za zadanie zwiększyć poziom serotoniny poprzez – niedokładnie, ale obrazowo – powstrzymanie jej ucieczki. Jako że takie działanie zmienia jej poziom w całym organizmie, w niektórych częściach ciała będzie jej przez to zbyt wiele, w innych z kolei zbyt mało. Wszystko zaczyna wariować, w efekcie pojawiają się dość nieprzyjemne skutki uboczne, wśród nich samobójstwa, na tyle częste, że groziło to wycofaniem tych leków.
Firmy farmaceutyczne zareagowało na to tak, jak zwykle reaguje się w takich sytuacjach – zmanipulowały badania. Co głupsi ludzie uważają, że jeśli coś jest udowodnione zgodnie z zasadami evidence based medicine, to jest to prawda. Nic bardziej mylnego, co widać na przykładzie SSRI. 94% opublikowanych prób klinicznych dało wynik pozytywny, leki działają. Hurra, przepisujmy je pacjentom! Jeśli jednak przyjrzeć się nieco bliżej – gdy badanie dało negatywny wynik, po prostu nie było publikowane. To aż tak proste. Jeśli uwzględnić nie opublikowane próby kliniczne, leki te były skuteczne w 51% przypadków, czyli efekt był dość zbliżony do placebo. Oczywiście one w jakiś sposób działają i każdy, kto je zażywał, może to potwierdzić – tak niska skuteczność bierze się nie tyle z badań, w których nie było efektu, co raczej z tych przypadków, gdzie zaobserwowano skutki uboczne przewyższające pozytywy. Na przykład znacznie częstsze samobójstwa. Albo trwałe uzależnienie.

Sposobów na „przekręcenie” prób klinicznych tak, by uzyskać odpowiedni wynik jest bardzo wiele i w zasadzie powinien to być temat oddzielnego wpisu. Zasygnalizuję jedynie kilka z nich. Może to być omówione już nie publikowanie tych, które nie dają satysfakcjonującego wyniku (mając odpowiednio dużo środków można w ten sposób udowodnić, że woda z kranu leczy raka). Można zmienić kryteria „sukcesu”, co nagminnie robiono przy testach szczepionek przeciw grypie – jeśli szczepienia sprawiły, że więcej osób zapadło na wykrywalną testami grypę, to może było mniej opuszczonych dni w pracy? A może niższe zużycie antybiotyków przy powikłaniach? Można wreszcie ustalić nieobojętne placebo.
Powyższe – nieco offtopiczne – akapity miały na celu rzucić nieco światła na mój punkt widzenia: czemu uważam, że powinno się uzupełnić brakujący „surowiec” i pozwolić organizmowi samemu wszystko wyregulować, zamiast podawać psychotropy, gdyż nie są one tak bezpieczne, jak to wynika z podstawianych nam pod nos wyników prób klinicznych. Wróćmy jednak do tryptofanu. Wiążą się z nim dwie dość ciekawe historie.
Pierwsza z nich dotyczy żelatyny. Swego czasu świat oszalał na punkcie kolejnej „cud diety” (cud, jeśli przeżyjesz). Ktoś wpadł na pomysł, że jedząc niemal wyłącznie białko, będzie się chudło. Jest to w pewnym sensie prawda – trochę na tej zasadzie, na jakiej uzależnieni od heroiny nie są zbyt otyli. Takie diety działają, ale jednocześnie dewastują organizm. W tym jednak wypadku pomysłowość twórców przeszła wszelkie granice. Zastosowali oni jedno z najtańszych źródeł białka, żelatynę. Jest ona całkowicie pozbawiona tryptofanu, zawiera za to dużo innych aminokwasów, dlatego też bardzo szybko doprowadzała do jego niedoboru. Mnóstwo osób przypłaciło to poważnymi uszczerbkami na zdrowiu, zdaje się że było też sporo ofiar śmiertelnych.
Druga jest już dużo bardziej ponura. Swego czasu jedna z fabryk w Japonii (swoją drogą, korporacja która do tego doprowadziła ma już kilka takich numerów na sumieniu, w tym zatrucie rtęcią) wprowadziła nową technologię produkcji suplementów. Nikt nie wie, co tam naprawdę się stało, dlaczego to zadziałało aż tak mocno i „skutecznie”, niemniej zanim zorientowano się, że sprawcą jest tryptofan pochodzący z jednej konkretnej linii produkcyjnej w jednej fabryce, zmarło przynajmniej 37 osób, a ponad 1500 poważnie zachorowało, z czego bardzo duża część została inwalidami do końca życia. Od tamtej pory nie było już zachorowań, więc można założyć, że suplement jest obecnie całkowicie bezpieczny, niemniej uważałbym z nim. Jestem gorącym zwolennikiem różnych „wynalazków”, na przykład ostatnio kupiłem betainę w sklepie z odżywkami dla koni, ale w tym wypadku bym tak nie zaryzykował.
W efekcie tej afery zbanowało sprzedaż tryptofanu w USA, potem zaś ten zakaz nieco zmiękczono, niemniej dalej są problemy z dostępnością. Cały czas trwa dyskusja, czy tak silne restrykcje były w jakiś sposób lobbowane przez firmy produkujące „konkurencyjny” specyfik, czyli zdobywający wtedy szturmem rynek prozac. Nie mi oceniać, ile w tym prawdy.
Nie wiadomo, dlaczego niektóre osoby mają niedobory tego aminokwasu w organizmie. Jest tu kilka teorii – jedna mówi o zablokowaniu wchłaniania w układzie pokarmowym przez złą dietę, a konkretnie – paradoksalnie – przez nadmiar białka. Ma ono ponoć „blokować” przyswajanie poprzez zapchanie szlaków metabolicznych. Ciężko w to uwierzyć, jako że stosowanie odżywek białkowych zwiększa jego poziom. Inna mówi o zwiększonej utracie w organizmie na skutek stanów zapalnych, co tłumaczy jego ucieczkę w schorzeniach charakteryzujących się wysokim stresem oksydacyjnym. Jeszcze inna – o wpływie proporcji białek do węglowodanów na zmianę stężenia tego aminokwasu we we krwi, a tym samym na ilość dostarczaną do mózgu.
Nie wiedząc, co odpowiada za spadek, nie możemy stwierdzić, czy suplementacja pomaga poprzez wyrównanie niedoboru, czy może poprzez „zalewanie” organizmu nadmiarem aminokwasu i wymuszaniem produkcji serotoniny. Z oczywistych przyczyn ten pierwszy scenariusz byłby dużo korzystniejszy.
Kilka grup chorych zasługuje tu na szczególną uwagę – dla przykładu, aż u 80% osób z zespołem przewlekłego zmęczenia poziom tego aminokwasu jest poniżej normy. Chorzy na AIDS mają go o połowę mniej, niż zdrowi (zastanawiające jest, czemu nie prowadzi się prób klinicznych z uzupełnianiem tych tanich i nie dających się opatentować aminokwasów u chorych, tylko ładuje im terapie kosztujące podatnika kilkadziesiąt tysięcy rocznie…). Poziom jest tez obniżony u chorych na reumatoidalne zapalenie stawów. Nie trzeba chyba dodawać, że jego poziom był też znacznie niższy u chorych na depresję.
Co mówią o nim próby kliniczne? Tu zaczyna się robić naprawdę interesująco.
Jest jednym z lepszych środków przeciw bezsenności. Jego najważniejsze zalety to brak skutków ubocznych w rodzaju osłabienia reakcji (czyli po tryptofanie można na przykład prowadzić samochód), a także brak zjawiska tolerancji (nie trzeba będzie zwiększać dawek po miesiącu czy nawet roku stosowania).
Można przypuszczać, że jest niezastąpionym (dosłownie) środkiem trwale i skutecznie leczącym depresję. Niestety, „leczenie” tej choroby psychotropami to zbyt dobry biznes, żeby dopuszczono do prób klinicznych – dlatego co prawda wiemy, że niski poziom serotoniny powoduje depresję, wiemy też, że niski poziom tryptofanu powoduje spadek poziomu serotoniny, wiemy również, że chorzy na depresję mają tegoż tryptofanu bardzo duże niedobory, ale nie przeprowadza się badań nad jego uzupełnieniem. Po co. Lepiej dawać chorym psychotropy, dające gwarantowane patentem zyski. A że czasem ktoś się po nich powiesi – kto się tam ich doliczy…
Potencjał uzależniający papierosów jest porównywalny z heroiną czy kokainą. Znam zresztą ludzi, którzy wyszli z hery ale nie są w stanie rzucić palenia. I w tym wypadku nasz superbohater jest pomocny, dodanie go do tradycyjnych terapii sprawiło, że miały one znacznie większą skuteczność.
Zespół napięcia przedmiesiączkowego również ma związek z serotoniną. Tryptofan okazał się skutecznym środkiem przeciw dysforii towarzyszącej PMS – zaburzeniu polegającym na wyolbrzymianiu problemów i robieniu awantur „z niczego”.
Podsumowując, tryptofan zdaje się być cudownym środkiem na wszelkie zaburzenia nastroju, depresję czy brak motywacji, szczególnie gdy towarzyszą one schorzeniom przewlekłym, w czasie których dochodzi do jego zwiększonego zużycia. Dawki do 2 gramów dziennie nie powinny mieć żadnych skutków ubocznych, wyższe, mogą powodować senność w ciągu dnia. Nie powinno się go suplementować równocześnie z posiłkami wysokobiałkowymi.